sobota, 30 listopada 2013

XX Konkurs Literacki Ikarowe Strofy Warszawa 29.XI.2013

Nagrodzone wiersze w Ikarowych Strofach XX Konkursie Literackim Warszawa II miejsce:

objawienia

1

horyzont faluje,fala wpływa we mnie,
w moje wiersze - sidła. za chwilę
wpadną w nie umarli,będą błyszczeć,
błyszczeć i tańczyć wokół ognisk.
ogniska sięgną nieba,niebo spłonie,
zostawi bliznę a blizna
nie zrośnie się.

2

tak dzieje się nocą.W dzień
- pewniej.pewniej postawisz kroki
na drewnianej podłodze,być może zatańczysz.
taniec zasłoni horyzont,nie będzie już ogniem
ani ucieczką, wypłynie z wierszy.
stanie się mgłą.


interferencje - czytał Marian Opania

1

pęka ciemność. po niej rysa,po niej świat.
tyle się dzieje,ile sami chcemy.tak dużo w nas
zostaje.części zamienne,zmienne nastroje.
półprzewodniki ciepła, dłuższe obiegi tlenu,
na klatce schodowej,blues.blues,nagle oswojony
jak ogień świętego Elma,wgryza się w ciało.
staje się krwią, przekrojem galaktyk.pulsuje.

2

za nami,lata świetlne,przed nami, ziemia.
pędy,popędy wrastają w sen,w łóżko,w ściany.
twarze,pryzmaty. wchłaniam je w siebie,
jestem jednym z nich. toczę się,toczę po płótnie.
proszę, zatrzymaj mnie.zamknij w ramę,
zamknij w szkło. powieś.

3

powieś,ale daj oddychać,popatrzeć przez witraże,
nasyć dźwiękiem.jestem bezwładna. chwyć mnie za dłonie,
biodra,ukołysz. blues uniesie nas,
wygładzi. spójrz,odrodzenie jest we mnie,
we mnie budzi się dzień.


hostie


1.

sen jak parkiet. biodra falują bliżej
początku,gdzie prąd silniejszy,
jeszcze nieoswojony. to właśnie jazz,
jazz jak krótkie spięcia,prądy wirowe,

tsunami. wszystko, co płynne i głośne.
takie moje małe szaleństwa, tajemnicze
przestrzenie w popękanych lustrach i listach,
zniekształcone twarze. to więcej niż układanie włosów,
niż mistyczny niepokój. ciemnoczułość jak nóż.

2.


tyle mam za sobą, przed sobą jeszcze więcej.
pozasłoneczny układ planet, czarne dziury.
taki właśnie jazz,jazz zmieszany z krwią,
brunatny miód. ciekłe piruety.

coś,co zatrzymuje na tyle,by nie dało się
przejść do innego filmu. tak faluje ciało,
tak wzrasta ciśnienie. zaduch, ocieranie kropli
z czoła. to wszystko spam. coraz więcej spamu.






czwartek, 28 listopada 2013

I Otwarty Turniej Jednego Wiersza im. Barbary Dziekańskiej Chorzów Muzeum 27.XI.2013 i moje III miejsce:)

manekin



już na zawsze smutek. ten mężczyzna, który wiecznie
przegląda się w lustrze i w milczeniu przemyca na papier
połyskujące z daleka krzewy ostrężyn. potem rysuje ciszę,
co odbija się echem o wykrzywione z bólu drzewa.

tak właśnie w oczach mężczyzny rośnie pustka.
musisz ją poznać, musisz wiedzieć,
że to spod jego pędzla wypływa wciąż chora noc
i zostaje. tyle jest w nim obrazów, a żaden
nie jest tak naprawdę jego.

wszystkie śnią się mu w listopadzie,
ciągle tak samo wyciągając ręce
proszą, ukołysz, zacałuj,
jakbyśmy były twoimi kochankami.

unieś nas, proszą,
tak jak możesz, najwyżej
i przekłuj.

sobota, 16 listopada 2013

Turniej Jednego Wiersza Bytom 15.XI.2013


Bytomskie Centrum Kultury
XVII Turniej Jednego Wiersza im. Stanisława Horaka 15 listopada 2013 r. o godz. 17.00.Jurorzy w składzie: prof. dr hab. Marian Kisiel, Krzysztof Karwat, dr Grzegorz Olszański i Marcin Hałaś postanowili nagrodzić:


dwa wyróżnienia- jakieś młode dziewczyny, nie pamiętam nazwisk.
dwa III miejsca - w tym Dawid Koteja
II miejsce - Daria Dziedzic
I miejsce - Mirosława Pajewska



nocne rozmowy poetów





zazwyczaj lubię rozmawiać o tellym savallasie
i vivien leigh przy lampce czerwonego wina rozbierać cię
z cytatów aż do pierwszej krwi mieć pewność że nigdy
nie odprawisz nade mną egzorcyzmów ani nie będziesz poetą

onirycznym a na dwa tygodnie przed sesją pozwolisz obciąć włosy
zbić lustro rozsypać sól po kątach przecież nie musimy wcale wierzyć
w te wszystkie zabobony tylko jeszcze bardziej rozchylać uda
i wchodzić w siebie głębiej na złość mamusi tyle możesz obiecać

kiedy to zrobisz przestanę być feministką specjalnie dla ciebie
przeczytam darwina i puszczę się z kantem gdzieś w bramie
na jagiellońskiej wciąż jeszcze wilgotna rozdrapię tynk na ścianie
i pokażę ci na czym tak naprawdę polega ten cholernie niemodny egzystencjalizm

sobota, 9 listopada 2013

dzisiaj piję kawę za kawą-wiersz nagrodzony na TJW w Rudzie Śląskiej - Klub Literacki "Barwy" 08.XI.2013


i coraz dalej mi do siebie, bardziej mistycznie.
tak właśnie zaczyna się rozkład, tak świat wokół
szarzeje, a ja znudzona formą zataczam się z lekka.
potem szybuję wysoko, wysoko jak boney m.
w rzekach babilonu, ale nie w tym rzecz.

rzecz jest w samej rzeczy, w idei rzeczy. w jej duszy,
od której odstaje ciało, odstaje poza formę, poza kicz,
a poza jest sztuczna, wygięta w łuk, wbrew sobie i światu
nie znika. wciąż widać ją z okien samochodu,

jak stoi w czerwonej sukience
i przyciąga ponętnymi kształtami kierowców ciężarówek.
myśląc o tym, czuję, że nigdy nie będę symbolem seksu
i nie będę jadać we włoskich restauracjach.

tymczasem zbliża się wieczór,
a w filiżance stygnie kolejne espresso.

Między nami Polakami

Czekając na pociąg, zwłaszcza opóźniony o dziesięć minut, choć nie ma jeszcze zimy, można usłyszeć ciekawe rozmowy Polaków. Jeden mówi tak (mocno odurzony alkoholem): wiesz, ja przez pięć lat pracowałem w Niemczech, w okolicy berlina i sprecham Ci, żech zarobił więcej niż teraz, a byłem tam w 1991 roku. No i rozmawiałem z Niemcami:Sprechen deutch, ich liebe meine mutter, ich bin Alojz. ich libe dich. ich libe der kapusta i smalec. Tyle znałem i się dogadałem. Mówię Ci, malboro wtedy paliłem cudowne. Kosztowały mniej niż teraz. Mówio Ci, jaki zajeb...był jeden Niemiec. Ciągle tylko, by ze mną na drink und bier drink und bier. Taki ci on był, mówię ci, a po śląsku godać potrafił piknie. O, a w 2001 roku byłem w Rosji, tam było - 25 stopni, zmarzłem, jak pracowałem w kopalni, ale potem zaraz pojechałem do Grecji, od razu różnica temperatur, rozbierałem się do slipek, i w samych slipkach po plaży chodziłem. Greczynki ładniejsze niż Polki, ale i tak Polki to....- niestety, żałuję, że nie mogłam posłuchać więcej....

wtorek, 5 listopada 2013

Kayah - El Eliyahu (Gdańsk 22.06.2013)

http://www.youtube.com/v/C8HRoDOpqx4?autohide=1&version=3&autoplay=1&showinfo=1&attribution_tag=7dBX8UYF6g81gafnZy-ttA&autohide=1&feature=share

sobota, 2 listopada 2013

Coma Archipelagi

http://www.youtube.com/v/70C5iRIn7p0?autohide=1&version=3&autoplay=1&autohide=1&attribution_tag=pT8A-oaKK9h4rVK8LMu0HQ&feature=share&showinfo=1

czwartek, 31 października 2013

Marilyn Manson - Long Hard Road Out Of Hell - Halloween

http://www.youtube.com/v/THNEolxBmso?version=3&autohide=1&showinfo=1&feature=share&autoplay=1&autohide=1&attribution_tag=sI4aKETtB48jaHs07yc7YA

czwartek, 24 października 2013

Wiersze Wojciecha Bonowicza z tomu "Echa"

Widoczność



Na zarośniętej rzecze jeden stateczek.
W miejscu gdzie woda jest gładka jeden stateczek.
I jeszcze jeden wypływa z ust i wpływa do zatoki.






Warszawa


Rano pije kawę. Chociaż jej nie lubi.
Lubi owoce chociaż ich nie je.
Kładzie się na podłodze żeby zmusić ją do biegu.
Sufit patrzy jej w oczy potrząsa lampą.

Przez całe przedpołudnie osiąga równowagę.
Wieczorem w tym samym miejscu pod zieloną kołdrą
myśli o tym czy bóstwa wykonają resztę prac:
naściągają drewna rozbiorą mięso rozpalą ogień.



Spotkanie


Starsze kobiety z Niemiec
stare kobiety z Francji

zbierają się na brzegu basenu
w Neptun. Piją kawę
słuchają krzyków pawi i mew


patrząc jak młodzi mężczyźni
śmigają w tych krzykach.

poniedziałek, 21 października 2013

Eliza Moraczewska, Jako w niebie -recenzja











Książka Elizy Moraczewskiej pt. Jako w niebie jest obyczajowo - psychologicznym studium o samotności człowieka w świecie. Jak wiemy, są różne rodzaje samotności, z którymi mamy do czynienia w swoim życiu. Często jest to sytuacja przejściowa, spowodowana różnymi okolicznościami, dla innych staje się czymś, co na stałe wpisuje się w ich życie.
Tak dzieje się w przypadku głównej bohaterki Igi - wdowy. Kobieta zastanawia się, czym lub kim, tak naprawdę jest samotność i co potrafi zrobić człowiekowi. Jak sama twierdzi: „pełne nienawiści kobiety z balkonów, których świat został zakleszczony w łupinie samotności. I czy to ich wina, że słyszą tylko szum samochodów, którymi inni, nieznani im ludzie podążają do równie niepojętej i nieznanej pracy?Czy spalić je za to, że nie wiedzą, że nie znają? Mają tylko tę nienawiść i tę samotność, a obie jak bliźniacze siostry wypływają z łona jednej matki w tym samym momencie. Mają tylko te dwie siostry. Czy ktokolwiek może się dziwić, że nie oddadzą ich nikomu, nigdy, za żadną cenę? Że prędzej spalą się we własnej skorupie?Czyżby ciągnęło je do cudzego nieszczęścia, by nadwyrężyć poczucie, że nie tylko one są wobec własnego bezsilne?”(s.21)
Jak się okazuje, samotność może być wynikiem rozpadu relacji interpersonalnych. Eliza Moraczewska, autorka książki Jako w niebie, daje w niej wiele przykładów na to, jak samotny może być człowiek we współczesnym świecie.
Myślenie głównej bohaterki Igi o samotności nasila tylko poczucie izolacji i natrętną obserwację sąsiadów. Według badacza Richarda Bootha, profesora psychologii i psychoterapeuty w jednym, wiadomo, że samotność jest zjawiskiem wielowymiarowym a osoby, które zostały przez nią dotknięcie są bardzo różne. Jak twierdzi Booth definicji samotności jest wiele.
Każda z nich mówi różnych wymiarach samotności, o których pisze Eliza Moraczewska w swojej książce. Mamy tutaj do czynienia z niedostatecznym przystosowaniem się do życia społecznego, do różnych czynników sytuacyjnych ( np. izolacja społeczna, czy przestrzenna).
Bohaterka Jako w niebie dlatego jest samotna, ponieważ ma nierealistyczne oczekiwania wobec siebie i innych, ma ciągłe trudności w budowaniu zaufania do ludzi, określony sposób myślenia o świecie oraz różne przekonania, które dotyczą zachowań ludzi i zdarzeń dziejących się wokół niej.
Samotność pojawia się w życiu Igi jako bardzo intensywne odczucie. Można wręcz powiedzieć, że poczucie samotności Igi, to poczucie przytłoczenia niemożliwym do zniesienia uczuciem odseparowania na bardzo głębokim poziomie. W tym momencie odnieśmy się do Bootha, który uważa, że „subiektywne doświadczenie samotności jest kluczowe i czasami tak dotkliwe, że osoby, które cierpią z tego powodu z trudem są w stanie myśleć o czymkolwiek innym”. Ludzie naprawdę samotni czują się nieszczęśliwymi, pustymi.”
Taką osobą jest właśnie Iga. Uważa ona, że jest nieszczęśliwa, impulsywna, niespokojna, pełna rozpaczy. Wie, że nigdy nie uda jej się pokonać samotności, nie pomogą nawet wyciągnięte w gniewie ręce ani błagania.
Iga, pragnie zapełnić czymś czas, dlatego obserwuje swoich sąsiadów, snując na ich temat różne refleksje. Jej samotność jest chroniczna, nie występuje przejściowo, tylko przeradza się w manię prześladowczą. Pokazuje tym samym, że interakcje międzyludzkie są bardzo płytkie, niepewne, wymuszające sztuczność. To, właśnie w niej rosną społeczne bariery w postaci alienacji, wstydu, czy poczucia winy „wstyd teraz i wstyd wtedy. Wtedy - impulsywny, nie do końca uświadomiony, teraz - powolny, rozchodzący się po całym ciele milionami parzących macek. Wstyd jako kolor. Wstyd jak krew. Wstyd w kolorze biskupich słów: I przyjmuję cię w poczet cór kościoła rzymskiego. Niechaj będzie wola twoja. Jako w niebie...” (s.17)
Iga prawdopodobnie doznała takich niepowodzeń, które wywołały u niej duży lęk przed ludźmi. Samotność Igi wywołuje różne,czasami bardzo poetyckie przemyślenia, które są, jakby to powiedzieć, mechanizmem obronnym. Momentami wydaje się, że wierzy ona w zabobony „ Wzdrygnęła się. Zimny cień przemknął po słonecznych plamach na ścianie. Nie powinno się w biały dzień spoglądać w zwierciadła, w których odbijają się omszałe cembrowiny studni i spróchniałe polany pełne sinoróżowych czerwi. Bała się coraz częstszych szelestów. Nie pomagało racjonalne tłumaczenie. Za dużo książek. Za dużo filmów. Zagazowanych młodych kobiet. Snów. Chmar liści nad cmentarzami wyjących bulgotliwie coś, co nieuchronnie zaczynało przypominać ludzką mowę. Zaklęcie. Chichot banshee.” (s.41)
Takie poetyckie przemyślenia odkrywają prawdziwą duszę bohaterki. Pokazują czego Iga najbardziej się boi, co ją przeraża w zwierciadłach, szelestach, spróchniałych polanach. Widać, że wszystkiego się lęka, wszystkiego, co rzeczywiste i nadrealne. Boi się fizycznych spotkań i snów.
Ten lęk izoluje Igę od wszystkiego, co normalne, co ludzkie, ale ona nie widzi w tym nic złego. Jak sama mówi „ Nie widziała nic zdrożnego w tym, że jej izolacja ciągnie nienawiść za nogę, jak mała dziewczynka wlecze ukochaną szmacianą lalkę.” (s. 59). Jej izolacja była w głównej mierze wynikiem zapominania o tym, co najgorzej bolało. Zdawała sobie sprawę ze swojej nieudolności, słabości, wyleniałości.
Bycie wdową jest dla Igi nie do zniesienia, kiedy wokół spotykają się ludzie, rozmawiają, śmieją się z jakiś swoich żartów. Nie potrafi zapanować nad swoim życiem
„ Żyła sobie samotnie w samotni samotna kobieta. Nie miała nawet kota, a jej balkon porastała pleśń. Przędła nici między oknami, tkając bezpieczną sieć, która miała zamortyzować uderzenie po ewentualnym skoku. Nie skoczyła. Wzięła kota. Zaniedbała tkanie sieci. A kot skoczył jej do gardła i rozorał oczy. Koniec.” (s. 96)
Samotność nigdy nie wychodzi człowiekowi na zdrowie.Zawsze prowadzi do moralnej degeneracji i fizycznego unicestwienia. Uważam, że książka Elizy Moraczewskiej ma swoją głębię, której należy przypatrzeć się z bliska i znaleźć się choćby na chwilę w świecie głównej bohaterki.




niedziela, 20 października 2013

Leonard Cohen - Who by fire






"KTO W PŁOMIENIACH

Kto w płomieniach, kto w odmętach,
kto w blasku słońca, kto w ciemnościach,
kto w ciężkiej próbie, kto ot tak sobie,
kto w pięknym, pięknym maju, kto w powolnym konaniu
i jak nazwać tego kto wzywa?

Kto w kościelnej ławie, kto z nieumiarkowania,
kto z miłości, kto z wściekłości,
kto pod lawiną, kto pod pyłem,
kto z przepicia, kto z pragnienia
i jak nazwać tego kto wzywa?

Kto pogodzony, kto zaskoczony,
kto w pustelni, kto przed zwierciadłem,
kto z rozkazu swej pani, kto z własnej ręki,
kto w śmiertelnym strach, kto w blasku potęgi
i jak nazwać tego kto wzywa?

tłum. Maciej Zembaty

poniedziałek, 14 października 2013

Aforyzmy Darii Dziedzic

Obietnica jest zawsze krwawa. Prędzej, czy później, ktoś zostaje jej ofiarą.

Voo Voo i Haydamaky - Bądź zdrowe, serce me\ (+playlista)

Her Name is Calla - A Blood Promise


"Zamarznięte bezdroże nadziei i chwały,
Historii powtarzającej się, zawodzącej i pełzającej.
Złożyłem krwawą obietnicę. Postawiłem na to.
Lecz nikt nas nie zna i nic nie jest domem
Wiara dla nas wszystkich..."

Śląska Strefa Gender - moja recenzja o poezji Zenona Dytko

http://www.gender.pl/readarticle.php?article_id=331

Zmiany klimatyczne. O poezji Zenona Dytko.


Właśnie trzymam w rękach najnowszy tomik Zenona Dytko. Wzrok przykuwa półnaga kobieta na okładce, ale jakoś nie robi, to na mnie dużego wrażenia. Przyzwyczaiłam się już do tego, że poeci lubią czymś zaskakiwać. Nie jest to dla mnie jednak pozytywne zaskoczenie. Takich okładek jest mnóstwo. Pojawiają się jak grzyby po deszczu i częściowo już zniechęcają do dalszej lektury. Mimo to, skusiłam się i zajrzałam do środka.
            Czy coś się zmieniło w poezji Zenona Dytko od czasu wydania ostatniego tomiku? Myślę, że nie za bardzo. Nadal, warsztat pisarski wspomnianego chorzowskiego poety charakteryzuje lekki styl i umiejętność operowania groteską. W jego wierszach pojawia się dużo sarkazmu.
Widoczne są też celne, ironiczne pointy, podkreślają ważność przekazu. Przekaz, który udowadnia, że „nikt nie jest bez wad/nawet pisarze nie są sumieniem/narodu” ( Nie ma proga nie ma Boga, s. 18), „wszystko odbywa się zgodnie z Zasadami/fizjologii neurologii i psychologii// ( Ciało migdałkowate w mózgu człowieka czyli zgodnie z Zasadami, s. 20), być może nie ma/rzeczy wiecznych w każdym/razie są pewne stałe/punkty odniesienia ( Pewne stałe, s. 21), więcej jest rzeczy w świecie/niż może nam się przyśnić w nocy więcej/jest w oczach kobiety niż może/się przyśnić mężczyźnie/ w nocy i w dzień (Dla Joanny, s. 23).
Co więcej, poezja Zenona Dytko, to poezja bardzo osobista, ucieczka w świat widzialny i niewidzialny, ucieczka w muzykę, w książki psychologiczne, a więc, we wszystko to, co zaciekawia poetę pod różnym kątem.
Wszystko, o czym tu mowa, jest na wskroś rzeczywiste, chociażby, udzielenie podmiotowi lirycznemu pierwszej lekcji nienawiści, nieczułości i obojętności. Nie ma w tej poezji wizyjności, snów, surrealnych marzeń. Pojawiają się obrazy z rzeczywistych zdarzeń, pozbawione fikcji, wymyślonych postaci. Wszystko jest żywe, oddycha, żywi się krwią.
Wyzwolona energia krąży wokół parku, kawiarni, spełnia się cieleśnie, ale nigdy nie jest tak do końca idealna. Zawsze jest coś nie tak, zwłaszcza, jak nikt nie chce jej przyjąć do swojej gromady.
Jak to, powiedział Emil Cioran, nie jestem tożsamy z moimi wszystkimi wrażeniami. Nie potrafię pojąć, jak to możliwe. Nie jestem w stanie zrozumieć, kto je odczuwa. A tak na marginesie, kim jest owo ja z trzech poprzednich zdań? i tak jest też w „Zmian klimatycznych” Z.Dytko.[1]
Kim jest ja w poezji chorzowskiego poety? Artystą, filozofem, egoistą? Tym ja, jest tutaj podmiotem bacznie obserwowanym przez zwierzęta, które dziwią się, że taki ktoś istnieje na ziemi. Tym ja, jest tutaj, egoista, który pragnie, by wszystkie zdarzenia, działały na jego korzyść. Tym ja, jest tutaj niezbyt dobry człowiek, o którym kobiety mówią że woli o nich pisać/ niż nimi się zajmować/ ( Problem , s. 36).
To takie, Heideggerowskie kluczenie podmiotu lirycznego wokół swojego bytu, pojawia się w każdym wierszu Zenona Dytko. Ja w tym tomiku opowiada, rozmawia, jest, woli pisać niż się kimś zajmować, odpuszcza sobie i innym, woli pozostać obojętnym na los drugiego człowieka, jest zrelaskowany, zabija partnerkę lub partnera. Nie ma takiej przestrzeni, w której nie pojawiłby się ów podmiot liryczny ani nie ma takiej rzeczy, której by nie odnalazł, nie przeczytał, nie dotknął, nie poczuł, nie zniszczył jak wielkiej owadziej miłości.
Poeta odkrywa więc w podmiocie lirycznym swoje Dasein i nie jest to tylko pusta i czcza etykieta. To ja, pojawia się więc w znanej poecie przestrzeni. Mowa jest tutaj o balkonie, kawiarni, parku. Są to samoswoje przestrzenie, które podmiot liryczny poznał, przyswoił sobie, pokochał i dlatego zawsze to w nich widoczna jest jakaś akcja, jakieś napięcie.
Myślę, że ten tomik warto polecić czytelnikowi, któremu nie obca jest podobna rzeczywistość, który potrafi wejść w ten świat, ale jednocześnie umie go zrozumieć. Jest to bowiem poezja hermeneutyczna, do której nie każdy ma wstęp.

Z.Dytko, Zmiany klimatyczne, Agencja Wydawniczo - Reklamowa Fedraa, Chorzów 2013

             







[1] E.Cioran, Wyznania i anatemy, Wyd.Zielona Sowa, Kraków 2006, s. 4-5

Boney M. - Rivers Of Babylon

Blues Brothers - Going Back To Miami

poniedziałek, 23 września 2013

Nominowana do nagrody. Oprócz mnie jeszcze 19 osób:)

https://www.facebook.com/photo.php?fbid=657355197615643&set=a.171564819528019.38472.171559216195246&type=1&theater¬if_t=photo_comment_tagged

niedziela, 8 września 2013

Paranoje

Jest niedziela.Noc. Za oknami bezchmurne niebo, a ja wciąż nie mogę zebrać się w sobie po ostatnich przykrych niespodziankach, przyniesionych przez los. Ciężko przychodzą kolejne rozczarowania. Trudno się z nimi pogodzić, a jeszcze trudniej o nich zapomnieć. Dlatego wolę poczytać książkę. Właśnie czytam sobie Krzysztofa Karaska "Dziennik rozbitka" i wiem jedno, że nigdy nie będę dobrą poetką. Poezja to raczej hobby,taka terapia, leczenie duszy. I właśnie dzisiaj powstał nowy wiersz, który tu przytoczę, bo wydaje mi się, że powinnam. Dla siebie samej, dla spokoju sumienia.





Właśnie słucham Seana Paula I’m Still In Love
i jem nektarynki. Ktoś mi kiedyś powiedział,
że dwadzieścia minut
po północy nie powinno pisać się wierszy,
tylko pójść spać. Ale to niemożliwe. Od tygodnia
wciąż oglądam wschód słońca przez zamknięte okna
i mam dziwne, coraz mroczniejsze lęki. Obca,
obojętna nie potrafię skleić origami,
napełnić czajnika wodą, odnaleźć w ciemnych
lustrach Tybetu swojego odbicia.

sobota, 7 września 2013

Jacek Gutorow "Suchość w gardle" - jeden z wielu moich ulubionych wierszy.

Nie da się mówić. Ostatnia bezdeszczowa kropla.

Pył i kurz blokują przejście myślom,

a te grzęzną w pół drogi; zaraz utkną na amen.

Żwir. Szuter. Każda szczelina zapchana.

Po prostu korek. Jakby nie było słów.

Wypowiadasz coś i słyszysz rzekę spierzchniętą w źródło,

sad schodzący do światła przy ziemi i głębiej, do ziarnistego mroku

pod palcami. Życie utknęło we wnętrzu i trwa tam zapieczone.

Chciałoby mówić, a zatacza coraz bardziej zaschnięte kręgi.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Czy Kalifornijskie Supermarkety mają rację bytu w literaturze polskiej? Parę słów o poezji Ninette Nerval.




„ W każdym systemie moralności, z jakim dotychczas się spotykałem, stwierdzałem zawsze, że autor przez pewien czas idzie zwykłą drogą rozumowania, ustala istnienie Boga albo robi spostrzeżenia dotyczące spraw ludzkich; aż nagle i nieoczekiwanie ze zdziwieniem znajduję, iż zamiast zwykłych spójek, jakie znajduje się w zdaniach, a mianowicie „jest" i „nie jest", nie spotykam żadnego zdania, które by nie było powiązane słowem „powinien" albo „nie powinien". Ta zmiana jest niedostrzegalna, lecz niemniej ma wielką doniosłość. Wobec tego bowiem, że to „powinien" albo „nie powinien" jest wyrazem pewnego nowego stosunku czy twierdzenia, przeto jest rzeczą konieczną te zwroty zauważyć i wyjaśnić; a jednocześnie konieczne jest, iżby wskazana została racja tego, co wydaje się całkiem niezrozumiałe, a mianowicie, jak ten nowy stosunek może być wydedukowany z innych stosunków, które są całkiem różne od niego.” Dawid Hume(Traktat o naturze ludzkiej, tłumaczenie Czesław Znamierowski, Warszawa 1963, t. II, s. 259-260.)

Czy tak samo jest z poezją Ninette Nerval? Czy pod płaszczykiem moralności, czy niemoralności rodzą się wiersze tej autorki? Jedno nie wyklucza drugiego. Zawsze musi istnieć coś moralnego, żeby powstało z tego coś absolutnie niemoralnego. Poezja Ninette jest nieograniczona w czynach i słowach. Punkt siedzenia nie jest zależny od punktu widzenia i odwrotnie.
W tomiku pt. „Kalifornijski Supermarket” jest pełno gadżetów, do których przypisuje poetka odpowiednią rolę, fakturę, zapach. Nie jest to świat pełen zimnych, nieczułych jak nóż nocy, obcych pocałunków. Wszystko tutaj to samoswoje. I paczka pełna jabłek, soczysty wielki melon. Obcość została tutaj oswojona jak dzikie zwierzę.
Z kalifornijskiego supermarketu wyłania się obłędnie samobójczy podmiot liryczny, któremu do twarzy najbardziej pasuje nie tylko sycząca śmierć, wdychanie gazu z piecyka na kolanach, wślizgiwanie się w objęcia Charona, obole z obrzmiałych gardeł („Pantera”, s. 8), ale także nastoletnie pegazy, infekowany kot, dytyrambiczne pochody dionizosa („ ja byłam pozioma, ty byłeś pionowy”, s. 9).
Kształtne figury w kościele, judasze spuszczane ze smyczy, infekowane koty urzeczywistniają w pewnym sensie porządek metafizyczny każdej rzeczy. Brak śladów paniki, porysowane nadgarstki, na których podmiot liryczny hodował piękne zamożne heteroseksualne hieny, które polecały listy z Grand Ecole, ucieczka w metapróżnię, zwykłe trzęsienia ziemi („Psychole z Lower East Side”, s. 11) nie nosi ze sobą znamion infantylności.
Tutaj podmiot liryczny oraz pozostali bohaterowie tomu dokonali pewnych wyborów. Podejmowali tych wyborów dość rozważnie. Wszyscy dopuścili się jakiegoś grzechu, przewinienia, a nawet zbrodni. Nie da się cofnąć naturalnego zapachu śmierci, ani widoku gnijących ciał palących się mercedesów („Syfilis, choroba francuska”, s. 12). Poetka, jak dobra scenarzystka zamyka furtkę, aby nikt nie znalazł lepszego zakończenia danej historii. Nie pozwala na rozszerzenie scenariusza. Zamyka w trudnych, ale zwięzłych pointach. Poetka zamyka te historie w hermeneutycznym kole.
„Kalifornijski Supermarket” wpaja nam jak mantrę: śmierć przeszywa/ puste głowy i plomby krople wody spadają/jak bomby/ ( „pełza zło z numerem 39”, s. 13); każdy akt pisania to rodzaj/śmierci próbując mnie o -kreślić/wykonujesz okrężne ruchy/dłonią/ („ Elegia dla Moby Dicka”, s. 14), jej ciało jest klatką/ ma gorzką pigułkę/ do przełknięcia/uklada się grzbietem/do ściany/ („ z jej strony”, s. 16). Ninette Nerval wpaja więc nam jak zaklęcie: kim tak naprawdę jesteśmy, czego chcemy od życia i śmierci, co jest właściwe - dusza, czy ciało, w co tak naprawdę chcemy się zmienić, czy nastąpi to jeszcze teraz, za życia, czy dopiero po śmierci.
Możemy tutaj pobawić się w prywatnego detektywa i pójść za śladami pozlepianych ze sobą duszami, a być może i ciałami ( głową, sercem, ramienieniem) bohaterów: O’Hary i Nietzschego. Ciekawy dymorfizm postaci, prawda? Sama jestem ciekawa, jak oddziaływaliby na siebie równocześnie, które z nich byłoby bardziej uparte i nieznośne? Trudno określić.
Ta dwupostaciowość jest iście nietzscheańska. Ninette Nerval interpretuje człowieka jako istotę biologiczną, która kocha i nienawidzi jednocześnie, współczuje drugiemu człowiekowi, ale ma chęć wyrządzić komuś krzywdę. W tomiku Nerval następuje więc w pewnym sensie pogodzenie się z życiem, takim, jakim jest, a z drugiej strony odnajdujemy bunt, walkę z wewnętrznym ja. Podmiot liryczny czuje moc pijąc wodę prosto ze strugi spływającej z drzewa. Czuje ją również w momencie, kiedy nikt jeszcze nie umarł, a przejścia są: pełne poetów - dziwek posuwanych przez tabuny dyszących metafor/ („ Kalifornijski Supermarket”, s. 12). Takie uczucie mocy posiada człowiek, który mógłby umierać zawsze gdyby nie telefon/ z Francji za dwie jedenasta/uważaj głos w słuchawce/ ostrzega zachłannie/ ( „ Presupozycja numer 23”, s. 22). To taki pęd ku loży masońskiej, ku robaczywej miłości („ robaczywa miłość”, s. 23), ku kaprofagom i koprofitom. Sport w plenerze, szkolna ławka są właśnie siłami, które dodają Ninette Nerval niesamowitej, wręcz powiedziałabym nieziemskiej mocy. Łagier w zawieszeniu, czy chociażby asystolie tłustego lisa ( „Asystolie tłustego lisa”, s. 27) dają poetce niewyczerpane źródło energii, która pozwala jej na budowanie czegoś z niczego, na pokonywaniu chaosu, przeżywaniu żałoby na swój własny poetycki sposób, na szukaniu swojego własnego idaho („ Nasze własne Idaho”, s. 29).
Można wręcz śmiało powiedzieć, że moc Ninette Nerval pochodzi ze śmierci Wojaczka. Poetycko— energetycznego „kopa” daje jej także obowiązek kochania i pisania, choć poetka twierdzi inaczej. Dlatego wśród sycylijskich pomarańczy najlepiej złapać za rogi cuchnących Sowietów niż romantyków zmarłych na AIDS.
Wydaje mi się, że wiersze tej Autorki są godne polecenia. Tomik jest lepszy niż poprzedni, ma swoistą wymowę i niepowtarzalną treść.

N. Nerval, Kalifornijski Supermarket, Mamiko, Nowa Ruda 2012

piątek, 23 sierpnia 2013

Wielkie, pobrudzone zwierzę...

Jarosław Iwaszkiewicz jest klasykiem w pełnym znaczeniu tego słowa. W najnowszym tomiku Iwaszkiewicza, pt. Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę wydanym przez Biuro Literackie w bieżącym roku, mamy do czynienia z przestrzenią, swobodną grą słów i skojarzeń, ruchem barw, światła i dźwięków.
Tytuł tomu może sugerować bardzo wiele. Może on oznaczać kogoś bardzo złego, pozbawionego ludzkich odruchów, wrażliwości i uczuć. Z drugiej strony, to zwierzę będzie kimś, kto posiada te uczucia, jest zachwycone życiem, chce żyć i czerpać z tego życia radość.
Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę rodzi się z radości, ogrodowych kwiatów, oczekiwania na przybycie gości, zaniku zdolności wizyjnych. To właśnie owo zwierzę otwiera drzwi do swojego domu. To otwarcie się pozwala na przepływ, ruch, zmiany w obrębie pewnej przestrzeni. Znakiem tego otwarcia jest ugoszczenie przybyłych gości chlebem okraszonym kaliną, uśmiechem na ustach.
Ten dom jest miejscem pełnym różnych nieoczekiwanych zdarzeń. Jest miejscem czekania na nowych, radosnych gości. Jak twierdzi poeta: Bo pełen świat szukania — a nie masz mądrości./ („Proverbium”, s. 5).
Jarosław Iwaszkiewicz, pragnie w tym świecie odszukać cokolwiek, co nada sens życiu, przewartościuje je na coś pięknego, szlachetniejszego, godnego bycia. To szukanie to odkrywanie innych kultur. Wiersze stają się prawdziwymi obrazami poetyckimi. Każdy, kto choć raz dotknął obcej kultury i zwyczajów, wie, że trudno przejść do zwykłej, szarej rzeczywistości. Widać jak inna kultura wpływa na poetę. Chociażby tutaj: Czuję zanik zdolności wizyjnych./Już nie wyobrażam sobie ciebie w błękitnym ubraniu blue — boya z pióropuszem: sylwetka głowy i włosy jak węże widnieją w oślepiająco błękitnym promieniu lampy kinematograficznej.// ( „Degeneracja”, s. 9).
Obce kultury to fantastyczne źródło odkrywania swojego ja i swojej przynależności do danego świata i danej przestrzeni. Coś pozwala na spojrzenie na siebie od innej strony. Ale poza nimi istnieje jeszcze coś. Oddech, migotanie, sine mgły, obłoki, góry świętokrzyskie, wawel, góra chełmowa. Wszystko bliskie i jednocześnie tak dalekie. Wszystko znane i mniej znane. Kilka światów w jednym. Taki mały miszmasz.
Dla Jarosława Iwaszkiewicza ważna jest migotliwość tego świata. Ukazuje to chociażby w sonetach. Ujęcie w ramy opowieści z obidzowskiej góry, z tęczyna, wenecji, itp. ma swoją melodię. Dlatego właśnie czytelnik ma wrażenie swojskości. Wszystko jest mu znane, dotykalne, mierzalne spojrzeniem. Tak jak legendy kozackie, czy pieśni góralskie. Po doświadczeniu z „Próbami” Michała Montaigne’a rzeczywiście czuje ulgę: Jak Michała Montaigne’a nieśmiertelne „Próby”,/Dni moje — próżne wdzięku, a pełne rachuby,/Zdarzeń dziwnych, przyjemnych, a błahych w istocie./Uśmiecham się: na niebie chmury a stokrocie.// („Wiosna”, s. 19).
Bohater utworów Jarosława Iwaszkiewicza stoi pomiędzy wiosną a zimą, jest niespokojny, przelotny jak ptak, tracący pamięć z dnia na dzień, wierzący w świętą Teresę, w świętego Piotra, franciszkanów, spacerujący po Brackiej,Szpitalnej, Rogu Zgody, obserwujący dom Gebenthnera i Wolfa. Podmiot liryczny obserwuje nadchodzący powoli czas. Wszystko widzi i słyszy. Jest wszechwiedzący. Choć nie zawsze: czy to warto iść taki kawał?/Mękę wlec przez obie półkule?/ Chrystus przygarnął Magdalenę,/ Czy mi wybaczy ołowianą kulę?// ([Chodzę. Chodzę. Chodzę], s. 25).
Wszechwiedza czasami okazuje się zgubna. Podobnie jest z niewiedzą. Często jednak, jak podmiot liryczny zdradza, nie obchodzą go sprawy tego świata: Chodzę. Chodzę. Chodzę./Lubię Stasia. Wolę Adolfa./Czy życie jest snem? To mnie nic nie obchodzi./([Chodzę. Chodzę. Chodzę], s. 25]).
To chodzenie w kółko zobowiązuje jednak do pewnych działań. Przede wszystkim do obserwowania uschniętych włosów złej kobiety, zakwitnięcia zmarłych śrub i sprężyn bukietów, odszukania trupa księcia, układania we flamandzkie fałdy i frędzli fioletu mgieł polskich i florenckich wzgórzy.
Bohater wierszy Jarosława Iwaszkiewicza wie, że migotanie tego świata należy do najprzyjemniejszych a zarazem niesamowitych widoków i warto je obserwować, aby potem spisać swoje przemyślenia o młodziutkim Chrystusie: Młodziutki Chrystus konające oczy/ Baby swej, Anny, zamyka palcami,/ Drży mu podbródek./(„ Quintin Matsys”, s. 27). Wyczekuje na to, co zdarzy się w niedalekiej teraźniejszości lub przyszłości. Wie, że każdy człowiek umrze, nie poznając tak do końca, gdzie naprawdę kończy się świat. Uważa, że jeszcze nie nadszedł czas na ostatnie sądy i zastanawianie się nad tym, kim był tutaj na ziemi, jak żył: Jeszcze nie pora na ostatnie sądy,/ Czym byłeś tutaj — nikt nie opowiada./ Może gałązką, którą niosły prądy,/Może kamieniem, który na dno spada.//(„[Pióro strzaskane, ale jeszcze pisze]”, s. 32).
Sen i jawa dają początek czemuś nowemu, ale są również zagrożeniem dla nas samych. Przemijanie pór roku tak dobrze widoczne w niektórych wierszach odzwierciedlają stan duchowy podmiotu lirycznego. Poeta pisze: sen mnie zbiera jak niedźwiedzia,/ale w nocy spać nie można:/jesień niby stara wiedźma/stąpa mądra i ostrożna.(„[Coraz ciszej, jesień, wrzesień]”, s. 35). Sen zbiera swoje żniwo. Nie daje być szczęśliwym.
W wierszach Jarosława Iwaszkiewicza przestrzeń ma również konotacje ujemne. Często pojawia się jako miejsce niepewnych, dręczących i złych zdarzeń. Poeta zastanawia się nad tym, dlaczego umarli przychodzą do niego w zimie i że nieprawdą jest, iż pojawiają się w czasie wiosennym i letnim. Poeta pisze o tych, którzy wypełniają jego przetrzeń, tak oto: Florencja. Mgła/To nieprawda że umarli przychodzą na wiosnę/zaklęci w kląskaniu i w rymie/i że w jesieni to także nieprawda: umarli przychodzą w zimie//Skradają się po śniegu/nie zostawiając śladu/Wołają:mamy cię zbiegu/tużeś ty stary dziadu// („[Florencja. Mgła]”, s. 36).
Poecie, towarzyszą umarli niemalże na każdym kroku i toczą z nim wyimaginowane rozmowy. Jarosław Iwaszkiewicz, potwierdza, że widzi zmarłych wszędzie, wie, że przyszli właśnie po niego.Nie ucieka przed nimi. Nie chowa się za wachlarzem. Czuje ich blisko siebie, ale nikt ze zmarłych go nie dotyka, tylko nakrywa żałobnym welonem. Takie widzenia potrafią być naprawdę nieznośne.
Jarosław Iwaszkiewicz, informuje nas o tym trochę z przekorą, a trochę ironicznie, nie chce się wymądrzać, ani udawać filozofa. W ten sposób, zachowuje ironiczno — przekorny dystans wobec wielkich, tajemniczych spraw tego świata i człowieka. Tymi ironicznymi chwytami próbuje poeta odpowiedzieć na wiele dręczących go pytań. Próbuje tak doświadczyć samotności i cierpienia. Chce łagodniej znieść ból.
Twórca całego zbioru próbuje doszukać się swojej wartości w każdej myśli i w każdym działaniu. W próbuje odnaleźć samego siebie: nie bądź sentymentalnym płaksą/Każdy musi przejść swój Rubikon/( „Wiedeń”, s. 38). Każdy z nas musi zapłacić za chwile szczęścia cierpieniem i niepewnością. Poeta nie obnaża tutaj wszystkiego, co męczy go od środka. Może i dobrze.
Jarosław Iwaszkiewicz zawsze szedł swoją drogą. Zawsze pokazywał to, co trapiło go najbardziej. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że cieszy go, iż ma możliwość słyszenia czegoś, co słyszą wszyscy dookoła i dostrzegania tego samego, co inni. Jego wiersze są pełne różnych sensów, przyciągają naszą uwagę, wymagają różnych interpretacji, które czasem się powielają. Wiersze Iwaszkiewicza są właśnie takimi wierszami, które otwierają się na możliwość wieloznacznych interpretacji, są wierszami otwartymi, by zacząć żyć w formie, przeciekającej do gałęzi i stać się domem.
Poeta pragnie się wypowiedzieć tutaj jak najwięcej. Nieustannie chce czegoś dotknąć, zobaczyć, przeżyć: mam bardzo miły pokój/ale brak w nim fotela/Ile razy wracam z miasta/i otwieram drzwi z klucza/myślę: a może/wstawiono mi fotel?// („Pokój w hotelu”, s. 49).
Jarosław Iwaszkiewicz potrzebuje czasami zwykłej rozmowy z innym człowiekiem. Taka rozmowa ma fundamentalne znaczenie dla niego. Wie, że poprzez dialog, mediację, ludzie mogą się nawzajem poznać, mogą poznać siebie i swoje możliwości: pamiętam jak strasznie kochałeś/a teraz to ja odpowiadam puszczykowi/nie pamiętam nie pamiętam//(„[Co puszczyki robią w dzień?]”, s. 54).
Poetę fascynuje prawdziwa pogoda pod pękiem paproci; wiersz jak frędzel, perła z atłasem, wzajemne przenikanie się człowieka i przyrody, podmiotu i przedmiotu. W tej iwaszkiewiczowskiej niepewności świata tego i ludzi - czyli wielkich, pobrudzonych i zachwyconych zwierząt, Iwaszkiewicz, odnajduje gwarancję przetrwania. Jarosław Iwaszkiewicz stara się pisać o kwiatach, owocach, książkach, telimenach, patarafkach. Pisząc o kwiecie, mówi o złamanych klawikordach, czarnych futerałach, kulawym stoliczku. W tej pułapce pisania znalazła się także książka kucharska prababki oraz różowa poduszka do szpilek.
W tomie tym znajdują się 44 wiersze Jarosława Iwaszkiewicza. Ich wyboru dokonał Jacek Dehnel. Według mnie wiersze te nie całkiem zaspokajają moje czytelnicze aspiracje. Znam wiele innych znacznie ciekawszych wierszy Iwaszkiewicza. Ale i tym nie można odmówić refleksyjności i szczerości wyznania.

Jarosław Iwaszkiewicz: Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę, Biuro Literackie, Wrocław 2013

sobota, 20 lipca 2013

Wiersze Ewy Włodarskiej - Za pozwoleniem Autorki


Ewa Włodarska:

Urodzona i zamieszkała w Krakowie.
Publikacje w POGRANICZACH 3/2010, Lamellim XI/2010, KOZIM RYNKU XI/2010, BLIZIE 2(7)2011, Migotaniach, przejaśnieniach 1(30)2011, FRAZIE 1(71)2011, SZAFIE X/2010, PKPzin, Apeiron Magazine, Latarni Morskiej, KOFEINIE 07, Nowej Okolicy Poetów 1/2012, ARTERIACH (12).
Pomysłodawca i współorganizatorka ARTYSTYCZNYCH ZDERZEŃ - imprezy artystycznej organizowanej cyklicznie.
Trzykrotnie nominowana do nagrody głównej w VI, VII i VIII OKP im Kazimierza Ratonia. Nagroda główna w Turnieju Jednego Ilustrowanego Wiersza Świdnicy 2012.
III nagroda w OKP im. A.Babaryki 2012, III nagroda w Piastowskiej Biesiadzie Poetyckiej 2012, I nagroda w OKP „Krajobrazy słowa” 2013, III Nagroda w OKP im. Pietrzaka 2013, I Nagroda w OKP „O laur Sarbiewskiego” 2013.

Tomik w trakcie opracowania graficznego.










biogram podaję za słowem Autorki










Poławiacze ostryg



Czy macie coś w zanadrzu? Bez jakich rozrywek

nie możecie się obejść? Po kieszeniach brzęczą

obole – psia gwarancja na drodze do piekieł;

szeleszczą chusty z tafty brunatnej jak węgiel.



Chłopiec oczyszcza posąg; gleba cicho wzdycha,

poruszając poszyciem i kośćmi niedbale

zrzuconymi w popioły. Wypełnia się misja

– sen o zaćmieniu słońca na pobliskich wydmach.



Smakujecie nadbrzeża pełne małż i ostryg.

Ich kołatki tną uszy, poruszają język.

Zanim przestrzeń pogrąży piętnaście uderzeń,

kobieta zbierze światło, schowa je w porożu.



Trwa walka; nie szczędzicie monet i aplauzu.

Obcasy tną arenę, pikador uderza

aż po pierwsze draśnięcia. Deszcz łaskocze skronie.

Hades kradnie księżyce. Lęgną się ciemności.









Alicja za szybą


Od dzieciństwa przed tremem, poprawiając włosy,

robiła głupie miny; z ust babki słuchała

przedziwnych opowieści o salonie luster,

nieprzekraczalnym progu w końcu korytarza.



Wzrastała z Ossowieckim, wprowadzana w obcy

krąg Świata mego ducha i wizji przyszłości.

Nęciły ją stoliki i liczne seanse.

Wczoraj weszła w dorosłość, podjęła wyzwanie



ukrywane za drzwiami letniego pokoju.

Usiadła w centrum, świece oblewały postać.

Skupiając się na głębi, wpatrzona w płomień

dostrzegła obraz – nie malał, gdy zbliżył się,

przeszła.












Hołodomor 

Gospodi! Ty widisz', ja ustała! 
Woskriest' i umirat', i żit! 
*Panie! Ty widzisz, nie mam już sił! 
Zmartwychwstawać, umierać i żyć!
A. Achmatowa
 



Dlaczego pęczniejecie? Jakimi słomkami

zassano was od środka? Jakie podobieństwo

do ikon i relikwii zachowanych w cerkwiach

mieści się pod przejrzystą, pomarszczoną skórą?


Ziemia rodzi bez końca najprzedniejsze kłosy;

wyruszają transportem na wschód, w niewiadome.

Zbieracie młode listki, ślimaki, chrabąszcze,

wygrzebując z zagonów nadgniłe kartofle.


Później dni się równają, nastaje czas łowów;

z gniazd giną ptasie jaja, z kryjówek gryzonie

– za skórkę płacą całe piętnaście kopiejek –

a kiszki choć przez chwilę grają w innym rytmie.


Matuszki płaczą, puchną jak cisza za oknem.

Żądlą was, ciągle żądlą, w oczy sypią wapno.








My dzieci z Yodok

W czterech ścianach mego bólu
nie ma okien ani drzwi.

A. Wat


Nie wiedzą, czym są ryby, dlatego Bóg pokazał im plecy.



Garną się do życia, kiedy wilgoć otula ryżowe poletka.

Od początku rozpoznają gatunki owadów i jaszczurek

– nielicznych, które zdołały przeżyć.


Bajki nie wykluwają się przy Księżycu czy kubku kojącego mleka;

tęczówki zawsze pokrywa lód. Wiedzą, że ciepło odnajdą pod ziemią,

a kopalnia będzie pierwszym i ostatnim domem.


Grudka do grudki, nie czas na smutki.



Kiedyś robactwo spulchni brzuchy.





Opowiem ci o aniołach


Zaczynają kruszeć już wtedy, gdy cienie schodzą ze szczytów, sadów i zagajników. Długo

przywierają do okiennic, nim opadną na dobre.

Nie przesiadują w nawach; nie noszą łuków czy aureoli, a skrzydła straciły zasięg. Czasem

amorzą.

Przebierają nogami, kiedy pierwszy mróz rozrzedza dni, a kolejny zbiera żniwo.

Opowiem o tych w przejściach podziemnych, dworcowych poczekalniach, parkowych

ławkach. Ich wzrok penetruje szyby najbliższych barów.

Ostygną przed świtem.





piątek, 28 czerwca 2013

(Nie)pozorna bliskość




Jesteś w rzeczach najjaśniejszych,
jaśniejszych niż słońce. Nie zabrakło cię
w pokoju. Czuję twój oddech na twarzy.

Skrystalizowałeś się w ludzkiej formie,
wylegujesz się na piasku,ostrożnie
obserwując przestrzeń. Widzisz,

mam z tobą pewien kłopot,
nie wiem, gdzie dokładnie umieścić cię
w wierszu. Tyle dla mnie znaczysz,

choć ktoś może stwierdzić,
że jednak za mało.

Wejście



Odnalazłam swój czas. Teraz wiem,
czego brakowało do szczęścia,
głównie lata, słońca, dziewann
rosnących pod płotem. Z nich zawsze
babcia robiła syrop na kaszel.Rozpływał się
w ustach jak czekolada. Potem było lżej
i teraz jest lżej. Nie muszą mi już
wiązać rąk ani kneblować ust.
Jestem całkowicie spokojna,
spokojna jak twój wiersz,
jak twoja modlitwa,
jak twój sen.

„choroba libenkrafta”





pełna izolacja.komfort,luz, spadanie.
są i twarze, są widzenia.dwa,
trzy razy w tygodniu,patrzymy na siebie
przez szybę, nadajemy szyfrem. wariograf
dostaje świra.leżę na pryczy,
czytam mein kampf jednym tchem, czytam
i znów spadam.spadam w głęboką wodę,
w głęboki sen.prosto w objęcia głuchego
pielęgniarza, który robi mi zastrzyk
i uśmiecha się, przeraźliwie słodko.
nie mam mu za złe tej całej donkiszoterii,
komedii dell’arte.to już i tak
dość paskudne okoliczności,
jak na maj.

01.06.2013 r.

czwartek, 9 maja 2013

Wiersze Macieja Bieszczada - gościa V Poligonu Poetów w Dąbrowie Górniczej 16.05.2013 Zapraszamy!

MACIEJ BIESZCZAD - poeta, autor książek poetyckich - Okolice Gerazy i Elipsa, za którą otrzymał III Nagrodę Złotego Środka Poezji w kategorii Debiut Roku 2010. Wiersze publikował m.in w "Tyglu Kultury", "Akcencie", "Toposie", "Kresach", "Pograniczach", "Frazie", "Nowej Okolicy Poetów", "Odrze". Pasjonat gry na skrzypcach oraz tajemnic Biblii


Lekcja znikania

Porównaj barwę swego ciała z barwą ziemi.
Przekonaj się, że nie są jednakie.
Oddaj wzrok niezliczonym słońcom
poprzedzającym ziemskie światło,
a świat wypuści Cię ze swoich ramion.
Zanurz dłonie w rozmodlonych wodach rzeki.
Dowiedz się, że nie są pyłem.
Dopiero lodowata kipiel oczyści glinę
z piasku, z godzin.





Buty o kilka numerów za duże

Niechęć do zakupów była w mojej rodzinie
przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Nie cierpiał ich mój dziadek, jego niepokorny
syn niejednokrotnie wyrywał się matce, gdy
ta próbowała mu coś kupić. Mężczyźni

w mojej jak najbardziej normalnej rodzinie
mieli z reguły mało ubrań. Dwie pary spodni,
kilka koszul, płaszcze przekazywane
uroczyście lub dziedziczone w chwili śmierci
ich posiadacza. Buty też. Kiedy jednak

nagle zmarł wujek, musieliśmy go
pochować w butach po ojcu. Okazały się
ponadto o kilka numerów za duże.
Nie będzie w nich biegał - skwitowała babcia.
Wcale nie próbował wybiec z kaplicy, gdy mu
je zakładano. Nogi miał nieruchome i sztywne.















Trony

Wysokie krzesła
w zamkniętym pubie
na rogu ruchliwej ulicy.
Uśpione rzędy po

nieudanym spektaklu.
Ławki przy plaży
w martwym sezonie.
Odrapane. Niczyje.

Ślady na piasku
zasypywane
zasypywane.

Świat wyższy
odbija się w materii.
Kalekie przegląda się
w doskonałym.

Te wymarłe miejsca.
Te wszystkie puste trony
czekające na sprawiedliwych.






Epsilon

Przekonanie że dwie proste równoległe
nie przetną się w jednym punkcie
jest w co wierzę niczym nieuzasadnione.
W oczach czapli światło letniego wieczoru
posiada barwę jakiej nie odkrył późny barok.
Linie życia prawie zawsze kończą się okręgiem
zanim dotrą do nieruchomego teraz.
Ostatecznie położą cię w tym samym pokoju
wzruszy cię dobrze ci znany krajobraz.
Piłka w dzieciństwie wysoko podrzucona do góry
sama się potoczy pod szpitalne łóżko.
Zacznij raczej od punktu poza spiralą.







Oczy

Mogły widzieć więcej.
Jak bowiem wyjaśnić
ten permanentny stan głodu?
Chciałyby widzieć wyraźnie.

Za oknem znoszą jabłka z sadu.
W taką pogodę odsłaniają się
ośnieżone masywy górskie.
Mogły kiedyś naprawdę widzieć.

Co zobaczą w momencie
zatrzymania serca i źrenic?
Chciałyby ujrzeć cokolwiek.

Topnieje śnieg. Kosze pełne
jabłek wnoszą do piwnic.






Lumen

Dotkliwa wada wzroku
zmusiła mnie do zawiłych
poszukiwań w krętych korytarzach
nieczynnych sztolni. Moje cztery twarze
pielgrzymowały do jednego oblicza.
Nieznanego nikomu.
To, czego szukali moi czterej wrogowie
w całości było z materii światła.
To, czego się obawiali najbardziej
błądziło w tunelach, ślepe.








czwartek, 11 kwietnia 2013

Napisano o mnie:

http://www.dabrowa-gornicza.pl/aktualnosc-12-24041-manewry_poetow.html







W zeszłym tygodniu odbyło się kolejne spotkanie z cyklu Poligon Poetów. Swoją twórczość zaprezentowały dwie autorkii, odbył się też „Turniej Jednego Wiersza”.


Impreza, zorganizowana po raz czwarty przez Dąbrowską Brygadę Poetycką, odbyła się 21 marca w Muzeum Miejskim „Sztygarka”.


- Tym razem zaproszone zostały dwie autorki o dość zróżnicowanej dykcji poetyckiej. Pierwsza z nich: Marzena Orczyk–Wiczkowska – reprezentantka Brygady i Dąbrowy, laureatka ogólnopolskich konkursów oraz autorka debiutanckiego tomiku „Grypsy z panoptikonu”. Naprzeciwko niej stanęła Joanna Proszowska–Starkowska – reprezentantka Grupy Poetyckiej „Obok Sceny” oraz Bytomia, prezentowała dotąd swoje wiersze w antologiach pokonkursowych oraz w mediach. Jeszcze przed debiutem książkowym – opowiada Patryk Chrzan z DBP.


Przed spotkanie panie sfotografowały się przed czołgiem „Ordon”, stojącym przy budynku dąbrowskiego muzeum.


Oprócz prezentacji poezji i rozmów z zaproszonymi gośćmi, przeprowadzono również „Turniej Jednego Wiersza”. Literacki pojedynek wygrała Daria Dziedzic z Dąbrowy Górniczej, która przedstawiła wiersz „[moja bohaterka nie pisze już wierszy]”. Wyróżnienie trafiło do Natalii Majki z Będzina za utwór „bo często się mijamy”. Zebranym przygrywała na gitarze Mariola Konieczna. Następne spotkanie zaplanowano na maj.

środa, 3 kwietnia 2013

Wiersze Marzeny Orczyk - Wiczkowskiej głównego gościa marcowego Poligonu Poetów

gołota przegrywa


tak to jest. tracisz siły, miasta w tobie przesuwają się,
dżipies zawodzi. płyty tektoniczne zachodzą
na siebie. góry, morza szaleją. wylewa się wszystko
z ciebie, z nich, a cierpi na tym tylko kolejny
mityczny kontynent, kolejna atlantyda.
nie lubię, kiedy potęgi padają jak źdźbła
koszonej trawy. nie lubię wychodzić na ring
z uśmiechem czirliderki. nie lubię,
gdy kończy się miłość, urlop, życie. a ty?
czujesz się jak pokonany gladiator?
jeszcze nie jest tak źle, krew nie tryska,
nie potrzeba chirurga. czerwony narożnik pusty.
pusto też dzisiaj w mieście, nawet światła
jakby bledsze. na bezkresnych drogach korki,
choć nikt tego nie nazywa ucieczką. w piątej rundzie
gołota pada. niech będą pozdrowieni zwycięzcy.


druga atlantyda


od tego zacznij: otwórz oczy. obejrzyj
w powiększeniu swój włos, płatek jaśminu,
śnieżynkę. poprowadź miękką linię stąd,
aż do początku. tak hipotetycznie, wbrew rozsądnym
radom. ufaj, nim pierwotne słowa przybiorą barwę
krwawej apokalipsy. twoja głowa i serce

leżą w hibernacji na półkach obok jagnięcego mięsa.
wszystkie awaryjne plany, ustatkowane łódeczki,
którymi przeprawiasz się teraz przez wielką wodę
balii - padną. przetrwają tylko (jak zawsze) mity.
struktury ulotne o żelbetonowych fundamentach.
bajki takie jak ty i ja.

dwa tysiące dwunasty, wielkie literackie debiuty,
wojenne poruszenia, pokojowe praktyki,
religijne uniesienia - to wszystko

jest już drugą atlantydą. spójrz, jak pruje się ta nić.
planety uciekają z orbit, orbity od swoich znaczeń.
czujesz zbliżające się zmiany? widać je
przez wewnętrzny teleskop. radar penetruje
najciemniejsze obszary. jeśli ustawisz właściwą
częstotliwość, usłyszysz cichutkie brzęczenie
kosmicznej, jednodniowej jętki.

(taradamtamtam. it`s a final countdown?)






kartka z zielonego zeszytu



pasujesz tutaj. może za mało ciebie na innych falach?
na zimnych fiordach i w pępku świata? nieobecność
jest lodołamaczem. najpierw wielkie bryły, toporne.
potem coraz mniejsze, wreszcie pył. szron na skórze.

kaju, gerdo, w dzieciństwie musiano wam opowiadać bajki
o ludziach zapisujących swoje życie w zielonym zeszycie.
przy niedzieli: wypad za miasto, do miejsca, w którym stała kiedyś
twierdza nie do zdobycia. poniedziałek: wydatki na opał. wtorek:
oddaliśmy całych siebie sobie. w środę zmiana na czwartek,
nocka. po niej pierwszy tej jesieni śnieg, dwanaście godzin
w chłodzie. w piątek jesteś kapitanem titanica, salutujesz morzu.

czekasz na falę, pocałunek królowej. serca nie złamie ci
już żadna osobista katastrofa, poza tą ukrytą, zimną.
opiłek wpadnie do oka jakiemuś smutnemu chłopcu -
nic nie powie. będzie się przyglądał dryfującym,
zanim na jego twarzy stężeje kropla.

lasso

apostołowie mieli fajne imiona.
oprócz judasza, ale on się nie liczy,
jesteśmy przecież idealistami.

moja matka mówiła mi często,
że najładniejszym imieniem męskim
jest: piotr, a najlepiej brzmiące nazwiska to te,
kończące się na: ski i cki,

a co z nazywaniem nienazwanego?
czy imię jest dźwiękową manifestacją człowieka,
czy może człowiek materializacją imienia?

bardzo lubimy jasno określać.
krzyczeć: tu cię mam, łapać na lasso.

najbezpieczniej zachować niewinność.

wypowiedzieć zaklęcie. strzelić z plastikowego colta,
w piaskownicy zbudować wieżę, która dotknie chmur.
na koniec wymienić się łopatkami.

wchłaniać piasek, kochać piasek, zdradzać piasek.









holy casino



w świecie równoległym konrad wallenrod
został dilerem marihuany. czy to nie zabawne,
kochanie? moja kostka do gry pokazuje szóstkę.

dlaczego nie wyciągniesz wniosków
z nagłego powrotu na linię startu?

wierzę w einsteina, tutenchamona, coperfielda,
bo przestrzeń niewątpliwie jest zakrzywiona.
pełna odłamków potłuczonych lusterek,
z których najmniejszy wbił się w palec serdeczny
głuchego suflera teatru, w którym teraz i nigdy
grane jest bez przerwy, a czarne lub białe róże
spadają na deski z równym prawdopodobieństwem.

tak właśnie wygląda świątynia tej gry. holy casino.

zajrzyj i ty. jedyne, co ci gwarantuję, to wygrana
lub strata. to jest kochanie jedyna zapłata
za pokładane nadzieje. zobacz, pan bóg się śmieje,
za usilne starania cofa cię do zarania,

do miejsca, gdzie ukryte jest białe, skurczone ubranko.
płasko zasuszone jak płatek magnolii w podręczniku
anatomii. poczytaj mi proszę, z czego składa się człowiek.
obiecaj, że wszystko się zmieni. wszystkie cudze błędy
zostaną naprawione. trafnym wyborom ponownie
przyjrzy się komisja. mgła pochłonie wszystko,
potem od początku, choć początku nie ma.

w świecie równoległym życie trwa nieprzerwanie.
język płonie. wyrwane odrasta.

czwartek, 28 marca 2013

Zaproszenie na wieczór JERZEGO HAJDUGI i WOJCIECHA ROSZKOWSKIEGO połączony z prezentacją videoartów na motywach prac KRZYSZTOFA SCHODOWSKIEGO i BARTOSZA "Wołka" WOŁKOWSKIEGO wieczór poprowadzi dla Państwa Ewa Włodarska 13.04.2013

JERZEGO HAJDUGI i WOJCIECHA ROSZKOWSKIEGO

połączony z prezentacją videoartów
na motywach prac
KRZYSZTOFA SCHODOWSKIEGO
i
BARTOSZA "Wołka" WOŁKOWSKIEGO

wieczór poprowadzi dla Państwa
Ewa Włodarska

13.04.2013 (sobota), godz.18:00
"Klub pod Jaszczurami"
Kraków, Rynek Główny 8

Salvador Dali, Gali Zamek Pubol, 1973

Wiersze Kacpra Płusy - za pozwoleniem Autora

ekfraza wg obrazu infantka tomasza sętowskiego

avon – lea nie należy do nas. strzechy żrą pod dotykiem. to wkurwione konie
wcale nie są jak włosy, raczej jak gdziekolwiek. wyrastają z chlebem i solą

by spalić je w joincie. literackie środki przeciw postępowi, wpisane w krajobraz,
pod sukienkami kobiet okna na świat wsi, w której pod gorsetem reguł

przysypia pan komisarz w popiele petów. próbuje wstać nim odezwą się wrzody.
o świcie nierówny chodnik imituje schody. wszyscy lubimy się wspinać na tę modłę

czasem kapelusz zostaje w domu powieszony w ofierze
za niedzielnych bogów i krwawiące żony.

zegar ma czas. chce urwać się z pracy. celuje wskazówką jak kąśliwym żartem.
motyw przyjaźni z kosą. przyjdą razem z remizy naprzeciw oczu, przez sztachety i pola

jeszcze przed północą. przyjdą. przyjdą, przemówią. przemówią do pani. uderz się w piersi
albo zdejmij stanik.



praska jesień

złotokamieniste liście na żelaznej stoją dumnie na straży. strzegą swego lądu.
choć im tu nie buduje nikt łuków triumfalnych.

kto przybędzie zakocha lub nie wyjdzie cało w klimacie perskim przedwojennej warszawy.
w rytm zabrzmi rzucona pospiesznie moneta, a na gębę opadnie milczenia podkowa.

grają, tak samo grają trylogiami tryli. na akordy cień wznoszą przepastne podwórza
kiedy właśnie na skrzyni trwa nowe rozdanie.

dziad biegły nieważne w walce czy pijaństwie. za nim młodzik - ostatni taki w swoim fachu.
muszę, o! jak bardzo muszę z nim pogadać zanim go nie pochłoną wieże babilonu.
f20

szpital szczerzy wyszczerbione szyby. deszcz rzewny jak płacz. idę korytarzem.
piotrek patrzy na mnie i pieprzy, że jest o nim napisane w brewiarzu.
pożycza paczkę papierosów.

mnie wyniszczają wiersze, toczy choroba. żywność zrzuca się z okna przez otwór w kracie. tam, gdzie sanitariusze chodzą kurzyć.
przesiąknięte tytoniem piżamy nie pachną piżmem. powietrze nabrzmiewa jak gruczoł.

przerwany życiorys został na zewnątrz. wysyłam smsa do kasi. pozostaje bez odpowiedzi.
,,Chyba chcesz się rozstać” – piszę.
jeszcze gorsza gra w scrabble dla zabicia czasu. tutaj każdy układa sobie śmierć na sześć liter.

rafał twierdzi, że woła go żona. tęskni za rodziną. drżą mu ręce i codziennie o szóstej parzy herbatę. jarek próbuje zachować wstrzemięźliwość od alkoholu. nagrywa mi płytę nirwany.

w głowie chichoczą halucynacje. diagnoza schizofrenia i do końca życia lekarz prowadzący.
od teraz muszę wziąć się w garść
zolafrenu.


prąd zmienny

mózg jest pełen zagnieceń niczym zmięta kartka.
spuszczony z łańcucha pies pawłowa z błyskiem
odruchu w zębach, wypluwaną kością. ciszą przed burzą.
ma swoją marchewkę i patyk. w meandrach tańczy białe tango.

rytm wybijany na transformatorach, synapsach.
porażony słońcem, jazzem, alkoholem. destyluje
sekwencje zdarzeń. przekrój kabli staje się przejrzysty
przepuszcza wiązkę światła. podobnie jak pamięć.
okulary

jak minęła podróż w dżdżysty czerwiec? pociąg wlókł się bezdrożami.
do stacji piotrków było jeszcze trzy kwadranse. przed oczami twój obraz.
gdy czysta jak wódka w klubie jazzga tańczysz foxtrota na trzy czwarte

a teraz peron. w ustach papieros. trzymam naręcze róż i szampana.
deszcz szemrze. dwudziesta trzecia czterdzieści trzy. taksówka czeka.
dojeżdżam pod wskazany adres. ukazujesz się w otwartych drzwiach.

całuję ciebie w twoje okulary z języczkiem, z języczkiem u wagi
przesuwam swoją ciepłą ręką po wewnętrznej stronie uda. proszę
uchyl rąbka tajemnicy. uchyl rąbek u spódnicy


niedziela, 24 marca 2013

Wiersze Joasi Proszowskiej - gościa Dąbrowskiej Brygady Poetyckiej - za pozwoleniem Autorki

Absolwentka matematyki finansowej. Mieszka w Bytomiu. Pisze od zawsze.
Publikowała w antologiach pokonkursowych, tomiku zaprzyjaźnionej grupy poetyckiej „Obok Sceny”, w prasie, radiu i internecie.
Obecnie, zakończywszy twórczą i pełną radości pracę nad debiutanckim tomikiem, szuka wydawcy. W międzyczasie stawia pierwsze, męczące kroki w globalnej korporacji. Póki co, patrzy w przyszłość z optymizmem. Lubi remonty.


BALLADA O WYRZYNARCE


Przymierzasz brzeszczot jak zwiewną suknię.

Mruczysz, gdy przesuwam palcem po ostrzu,
rozgrzewam silnik, rozkładam partyturę
desek. Za chwilę rozpocznie się taniec w rytmie
maja. Porwie nas nurt.

Wchodzisz w drewno jak w złocisty muł.

Z wysokich wież sypią się wióry – kalekie rusałki.
Strzeżcie się mężczyźni, strzeżcie się ciemnych lasów,
bagnistych polan, nieznanych rzek. Albowiem
śpiew jest pułapką.

Wchodzisz w drewno jak w brunatne błoto.

Muzyka przeszkadza tym, którzy nie rozumieją
wyzwolenia włókien, wycinania kształtów.
Ty – przedłużenie ramion – chcesz tworzyć,
chcesz czytać słoje jak linie papilarne.

Wchodzisz w drewno, wchodzisz w korę.
Wchodzisz w łyko, wchodzisz w ścięgna.

Niech więc stanie się korowód, niech kobiety
rozpuszczą włosy, rozsypią wianki. Ułożymy
kawałki w stos, wyrzeźbimy świątynię.
Zdejmij suknię i patrz.

Patrz, jak płonie żywica.




WOODSTOCK 2008

I

Pamiętasz, jest tak.

Wbijanie śledzi, odpowiednie
napięcie żyłek, dekoracja wnętrza:
karimata, kosmetyczka, koc.

Jest prawie jak wtedy, tylko więcej błota.
I lepki kurz. Jest prawie tak samo, tylko
jeszcze scena i trochę może brud.

Rząd toi. Kolejki do umywalek.


II

Uważaj, gdzie stawiasz dom.

Tyle jest puszek na piasku, tyle szkła.
A przecież nie chcemy tu krwi.
Chcemy tańczyć, tańczyć, rozrywać
koszule pod sceną.

Wypijać, rozpijać.


III

Twoja ulubiona wokalistka fałszuje,
ale to nieistotne. Liczą się światła,
liczy się pot. Oczu nie ogranicza tropik.

Jesteś kim chcesz, z kim chcesz,
gdziekolwiek, kiedykolwiek, na przekór.
Masz farbę na rękach. Papierosa w ustach.


IV

Uważaj, z kim stawiasz dom.

Bo to jest wiatr, to dym, to proch.
A przecież nie chcemy tu płaczu.
Chcemy tańczyć, tańczyć, rozrywać
koszule na łóżkach.

Rozpijać i spijać. Ten sok.
WYLINKA

I

Pęka skóra. Pęka przetarty jeans.

Tak zaczyna się każde linienie –
znajdujemy oazy, ssiemy kciuki. W pozycjach
embrionalnych czuwamy.

Rozrywamy kręgosłup. Rozrywamy szwy.

Napinanie mięśni jest walką. Trzeba
wyjść z mlecznego ciepła, wykroić kości.
Ułożyć puzzle jak pancerz.

II

A my w tym linieniu zwierzęco, bezwstydnie.
A my w tym linieniu rytmicznie, cyklicznie.

Zatopieni w żywicy. Rozproszeni jak
światło. Gdy nabrzmiewa jeans.

Gdy rozrasta się płód.


MIŁOŚĆ (OGNISKO 2009)

I

Zabawa zaczyna się od zapałek:

potarcie i błysk,
przetarcie i ciepło.

Ktoś częstuje nas dymem.
Ktoś podaje drewno.


II

Czwarta nad ranem:
wymiotuje Dagmara,
a Piotr przytrzymuje jej włosy, jej cień.

Czwarta nad ranem:
wchodzę w ognisko,
a Szymon odciąga mój kontur, mój żar.


III

Przekazujemy sobie gwiazdy, mgławice.
Ktoś gra na gitarze, ktoś tańczy, ktoś śpiewa.
Nie ma w nas błota, nie ma w nas zimna.

Tłuczemy butelki. Już piąta.



BALLADA O WYKRAWANIU


I

Nie widzę i nie jest to metafora.
Jakby rozmazali mi kadr, wycięli drzewa.

Włosy wypadają. Las się przerzedza.
Łuszczy się kora i tynk.


II

Ale wciąż mówię: siej.

Niech wzrasta, wyrasta. Trawa i mięsień.
Fundament i korpus.

Niech ruszy, wykruszy.


III

Tymczasem piła zagłębia się
w miękkie ciało, plastyczne ciasto.

Wycieka sok.


IV

Ale wciąż mówię: tnij.

Jest we mnie twardość jatoby,
odporność na wilgoć, na pleśń.

Jest we mnie sprężystość merbau,
odporność na obrzęk, na ból.


V

Tymczasem karczują brwi. Szepczą:
upada twój pień, rozpada się słój.

I toczy się, toczy. Bez prądu, bez tchu.


CORPO


I

To świt widziany przez szyby autobusu mówi mi: corpo.
Uśmiecha się, wydyma czerwone usta. Wstajemy.


II

Corpo, corpo – wystukuję obcasami ten rytm.

Przechodzę korytarzem, jestem szumem wentylatorów, jestem
sztucznym światłem. Parzę powieki. Parzę kawę, która może
postawi mnie na nogi, może postawię na swoim.

Corpo, corpo – wystukuję obcasami ten rytm.


III

Jest coś na pewno poza korytarzem, poza bielą kartek. Wiem,
widzę przecież przez te szklane tafle. Ptaki, ptaki, kropki.

Jest coś na pewno poza sztucznym światłem.


IV

To szron na szybach autobusu mówi mi: corpo.

Wracam do domu. Jest zimny, jest pusty. Starta czerwień
gardła. Wciąż powtarza jak mantrę, bezgłośnie.

Corpo, corpo – spala, wypala – na popiół, na śmierć.




REMONTY, POPIOŁY, GŁADŹ


Nagle siwiejemy.

Nie porywa nas już nurt, już puls, już tamto nieprzerwane bicie.
Siwiejemy jak siwieją kruche tynki i farby –
podziurawiony ogon pawia, pojedyncze łuski kolorów.

Wczoraj jeszcze machaliśmy szpachelkami.
Ostrza wyginały się jak zabrudzone flagi w oknach.

Nie wierzymy już w biel i krew. Nie wierzymy w ostatnie namaszczenie
tapet, zanim podważymy je i zerwiemy, klnąc
na kolejne warstwy. Wolimy odrapane ściany, ich odżywczy chłód,
dotyk kleju na skórze. Może ból.

Siwiejemy. Pękają drobne ziarna włosów, cienkie nitki pyłu.
Wyrzucamy z ust porcelanę. Wyrzucamy tarcze.

Kruche kawałki powietrza.

WDECH



Pierwszy:
tak szybko połykam haczyk.
Gładzę brzuch i myślę o niej. Nazywam.

Emilka: zarodek,
półtora milimetra długości.

A jednak ją czuję.





Drugi:
głupieję od tego wszystkiego.
Spotykam same kobiety w ciąży. Wzruszam się.

Emilka: zarodek,
organy wielkości ziarenek piasku.

Często do niej mówię.





Trzeci:
i miotam się jak wyrzucona na powierzchnię ryba.
Widzę dwie czerwone kreski. Jedną na teście.

Emilka: zarodek,
którego nie było.

Strużka krwi na moim udzie.
ALABASTER


Moja twarz jak miodu plaster.

Słodka, spróbuj. Obejrzyj przez lupę.
Jestem kolekcją powtarzających się części.
Jestem symetrią. Mozolnie stworzona.

Teraz rozpada się moje ciało. Wystarczy, że
porysujesz mnie paznokciem, posolisz. Zapiecze.
Ale jestem. Wygładzona. Wyrzeźbiona.

Moja twarz jak alabaster.

WYDECH



Ostatni:
i wpadam pod powierzchnię, powietrze ucieka.
Wszystko takie miękkie. Wszystko przytłumione.

Dziecko, ciałko,
dlaczego jesteś sina?

I tylko na sali bardzo, bardzo cicho.





Pomiędzy wdechem i wydechem tyle się dzieje.

W kalejdoskopie:
Czuwanie, Czekanie.
Zlewają się wszystkie odcienie.

Jeden przebłysk wystarcza.




Wcześniej cała spęczniała, teraz na wiór sucha.
Wczoraj jeszcze nietknięta, dzisiaj porozcinana.

Pomiędzy wdechem i wydechem tyle się zmienia.
Miałaś być zupełna, nie masz nawet imienia.



WYCINKA


I

Dogasam i nie jest to metafora.

Jakby przysypał mnie popiół,
przemoczył deszcz. Brakuje drewna.
Iskra się kończy.

Kończy się dreszcz.


II

Wiosna.

Budzę się z bólem brzucha,
ale to nieistotne,
bo ktoś w tym czasie umiera.

Ktoś się ode mnie odcina.


III

A ziemia się toczy, się toczy i tępi ostrza,
rozsypuje wióry, rozprasza, przestawia.

A ziemię się toczy, się toczy, obrabia
i tworzy. Bo kształt jest ważny.

Kształt wszystko tłumaczy.

ARYTMIA

Szymonowi

I

Cicho, cicho.

Następne wędrówki przed nami. Powiewa
flaga. Docieramy na zmiany.

Plaża jest pusta.


II

Niech cię nie zwiedzie moja arytmia.
To tylko mięsień – skurcze, rozkurcze.
Uderzają fale kolejno o skały.

Mielizny bielizny.

Niech cię nie zwiedzie moja arytmia.
To tylko chwila – rozkładam, wchodzisz.
Uderza czerwień, paruje ślina.

Wypluwa nas morze.


III

Arytmia, arytmia – wciąż liczymy kroki,
rozgryzamy wykresy, zaciskamy dłonie.
Łuszczą się tkanki, kruszeją ściany.

Pulsuje dotyk.


OBMYWANIE

„Kobiety przychodzą we śnie,
kładą na mnie kwiaty,
myją i namaszczają.”
(Kornelia Chojnacka, ***)

I

Powtarzam, powtarzaj: nie jest tak zimno.

Odkąd ramiona są śliskie, nie-bliskie.
Odkąd odchodzi chłopiec i chłodzi.

Powtarzam, powtarzaj: nie jest mi zimno.


II

Tak pięknie wyglądasz bez makijażu
(zmytym, obmytym przez twoje kobiety:
do lśnienia, błyszczenia, do przesuszenia).

Tak gładko przechodzi nożyk przez płótno.


III

Powtarzam, powtarzaj: nie jest mi zimno.
Rozruszam mięśnie, rozkruszysz pastele.
Zobaczysz, Kora, jak łuszczy się skóra.

Zacieki przetrzemy. Zamalujemy.

WYDMUCHIWANIE



Wszystkie drogi prowadzą przez szkło:

kruszone, szronione, weneckie, barwione,
satynowe, gięte, kwarcowe
i ręcznie robione, z powietrzem, jak ja.

Więc wygładź mnie piaskiem:
niech zejdzie naskórek,
niech zejdzie brud i śmieć.

Więc mnie zahartuj:
niech wzmocnią się kości,
niech moja struktura jak rozkład, jak plan.




A jeśli nie:
pozbieraj odłamki, wystaw na słońce.
Niech przejdą promienie, niech się rozszczepią.

Niech mnie zaleje cyna i blask.

BALLADA O WYKRWAWIANIU


„Albowiem do nas należeć będzie królestwo
empikowych półek”
(Weronika Górska, Poeci)


I

Są rzeczy zbyt intymne, aby o nich pisać.

Bo nic nie zostaje: nawet ręczniki, książki,
kieliszki, pościele. Nic nie zostaje.

Jest tylko
nasz powolny rozkład bioder,
nasz niekończący się odpływ krwi.


II

czy trzeba koniecznie wyrywać z trzewi
rozkręcać jelita rozbijać mięśnie

czy trzeba koniecznie o wszystkim co boli
co sączy co spuszcza wydziela opróżnia

jest zbyt intymnie aby o tym pisać
już cedzę przez zęby już chowam pomiędzy

nie chcę się nie chcę wykrwawiać na słowa
rozmieniać na drobne wybijać ze sztancy


III

Formują się układy naszych kręgosłupów.
Zmieniają się układy naszych odniesień.

Wciąż krople, wciąż drzazgi,
wciąż puste mieszkania.

I nic nie zostaje: nawet
punkt przy punkcie.

SYMETRIA


I

Przymierzam wiertło i drążę, i drążę.

Przez zmieniające się perspektywy, kolejne
przestrzenie, obłe krajobrazy.

Przez płatki śniegu. Przez pył, co wiruje.


II

Tak wchodzę głębiej:
tylko symetria,
bryły, spirale, liczby i łuki.

Muszle na piasku, wydmy, odpływy.
Widoczność tęczy, drgające struny.

Tylko symetria:
konstrukcja, destrukcja.


III

Tak wchodzę wcześniej:
jestem dziewczynką,
rodzice mówią – nie baw się prądem.

Przymierzam wiertło. I drążę, wciąż drążę.