poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Czy Kalifornijskie Supermarkety mają rację bytu w literaturze polskiej? Parę słów o poezji Ninette Nerval.




„ W każdym systemie moralności, z jakim dotychczas się spotykałem, stwierdzałem zawsze, że autor przez pewien czas idzie zwykłą drogą rozumowania, ustala istnienie Boga albo robi spostrzeżenia dotyczące spraw ludzkich; aż nagle i nieoczekiwanie ze zdziwieniem znajduję, iż zamiast zwykłych spójek, jakie znajduje się w zdaniach, a mianowicie „jest" i „nie jest", nie spotykam żadnego zdania, które by nie było powiązane słowem „powinien" albo „nie powinien". Ta zmiana jest niedostrzegalna, lecz niemniej ma wielką doniosłość. Wobec tego bowiem, że to „powinien" albo „nie powinien" jest wyrazem pewnego nowego stosunku czy twierdzenia, przeto jest rzeczą konieczną te zwroty zauważyć i wyjaśnić; a jednocześnie konieczne jest, iżby wskazana została racja tego, co wydaje się całkiem niezrozumiałe, a mianowicie, jak ten nowy stosunek może być wydedukowany z innych stosunków, które są całkiem różne od niego.” Dawid Hume(Traktat o naturze ludzkiej, tłumaczenie Czesław Znamierowski, Warszawa 1963, t. II, s. 259-260.)

Czy tak samo jest z poezją Ninette Nerval? Czy pod płaszczykiem moralności, czy niemoralności rodzą się wiersze tej autorki? Jedno nie wyklucza drugiego. Zawsze musi istnieć coś moralnego, żeby powstało z tego coś absolutnie niemoralnego. Poezja Ninette jest nieograniczona w czynach i słowach. Punkt siedzenia nie jest zależny od punktu widzenia i odwrotnie.
W tomiku pt. „Kalifornijski Supermarket” jest pełno gadżetów, do których przypisuje poetka odpowiednią rolę, fakturę, zapach. Nie jest to świat pełen zimnych, nieczułych jak nóż nocy, obcych pocałunków. Wszystko tutaj to samoswoje. I paczka pełna jabłek, soczysty wielki melon. Obcość została tutaj oswojona jak dzikie zwierzę.
Z kalifornijskiego supermarketu wyłania się obłędnie samobójczy podmiot liryczny, któremu do twarzy najbardziej pasuje nie tylko sycząca śmierć, wdychanie gazu z piecyka na kolanach, wślizgiwanie się w objęcia Charona, obole z obrzmiałych gardeł („Pantera”, s. 8), ale także nastoletnie pegazy, infekowany kot, dytyrambiczne pochody dionizosa („ ja byłam pozioma, ty byłeś pionowy”, s. 9).
Kształtne figury w kościele, judasze spuszczane ze smyczy, infekowane koty urzeczywistniają w pewnym sensie porządek metafizyczny każdej rzeczy. Brak śladów paniki, porysowane nadgarstki, na których podmiot liryczny hodował piękne zamożne heteroseksualne hieny, które polecały listy z Grand Ecole, ucieczka w metapróżnię, zwykłe trzęsienia ziemi („Psychole z Lower East Side”, s. 11) nie nosi ze sobą znamion infantylności.
Tutaj podmiot liryczny oraz pozostali bohaterowie tomu dokonali pewnych wyborów. Podejmowali tych wyborów dość rozważnie. Wszyscy dopuścili się jakiegoś grzechu, przewinienia, a nawet zbrodni. Nie da się cofnąć naturalnego zapachu śmierci, ani widoku gnijących ciał palących się mercedesów („Syfilis, choroba francuska”, s. 12). Poetka, jak dobra scenarzystka zamyka furtkę, aby nikt nie znalazł lepszego zakończenia danej historii. Nie pozwala na rozszerzenie scenariusza. Zamyka w trudnych, ale zwięzłych pointach. Poetka zamyka te historie w hermeneutycznym kole.
„Kalifornijski Supermarket” wpaja nam jak mantrę: śmierć przeszywa/ puste głowy i plomby krople wody spadają/jak bomby/ ( „pełza zło z numerem 39”, s. 13); każdy akt pisania to rodzaj/śmierci próbując mnie o -kreślić/wykonujesz okrężne ruchy/dłonią/ („ Elegia dla Moby Dicka”, s. 14), jej ciało jest klatką/ ma gorzką pigułkę/ do przełknięcia/uklada się grzbietem/do ściany/ („ z jej strony”, s. 16). Ninette Nerval wpaja więc nam jak zaklęcie: kim tak naprawdę jesteśmy, czego chcemy od życia i śmierci, co jest właściwe - dusza, czy ciało, w co tak naprawdę chcemy się zmienić, czy nastąpi to jeszcze teraz, za życia, czy dopiero po śmierci.
Możemy tutaj pobawić się w prywatnego detektywa i pójść za śladami pozlepianych ze sobą duszami, a być może i ciałami ( głową, sercem, ramienieniem) bohaterów: O’Hary i Nietzschego. Ciekawy dymorfizm postaci, prawda? Sama jestem ciekawa, jak oddziaływaliby na siebie równocześnie, które z nich byłoby bardziej uparte i nieznośne? Trudno określić.
Ta dwupostaciowość jest iście nietzscheańska. Ninette Nerval interpretuje człowieka jako istotę biologiczną, która kocha i nienawidzi jednocześnie, współczuje drugiemu człowiekowi, ale ma chęć wyrządzić komuś krzywdę. W tomiku Nerval następuje więc w pewnym sensie pogodzenie się z życiem, takim, jakim jest, a z drugiej strony odnajdujemy bunt, walkę z wewnętrznym ja. Podmiot liryczny czuje moc pijąc wodę prosto ze strugi spływającej z drzewa. Czuje ją również w momencie, kiedy nikt jeszcze nie umarł, a przejścia są: pełne poetów - dziwek posuwanych przez tabuny dyszących metafor/ („ Kalifornijski Supermarket”, s. 12). Takie uczucie mocy posiada człowiek, który mógłby umierać zawsze gdyby nie telefon/ z Francji za dwie jedenasta/uważaj głos w słuchawce/ ostrzega zachłannie/ ( „ Presupozycja numer 23”, s. 22). To taki pęd ku loży masońskiej, ku robaczywej miłości („ robaczywa miłość”, s. 23), ku kaprofagom i koprofitom. Sport w plenerze, szkolna ławka są właśnie siłami, które dodają Ninette Nerval niesamowitej, wręcz powiedziałabym nieziemskiej mocy. Łagier w zawieszeniu, czy chociażby asystolie tłustego lisa ( „Asystolie tłustego lisa”, s. 27) dają poetce niewyczerpane źródło energii, która pozwala jej na budowanie czegoś z niczego, na pokonywaniu chaosu, przeżywaniu żałoby na swój własny poetycki sposób, na szukaniu swojego własnego idaho („ Nasze własne Idaho”, s. 29).
Można wręcz śmiało powiedzieć, że moc Ninette Nerval pochodzi ze śmierci Wojaczka. Poetycko— energetycznego „kopa” daje jej także obowiązek kochania i pisania, choć poetka twierdzi inaczej. Dlatego wśród sycylijskich pomarańczy najlepiej złapać za rogi cuchnących Sowietów niż romantyków zmarłych na AIDS.
Wydaje mi się, że wiersze tej Autorki są godne polecenia. Tomik jest lepszy niż poprzedni, ma swoistą wymowę i niepowtarzalną treść.

N. Nerval, Kalifornijski Supermarket, Mamiko, Nowa Ruda 2012

piątek, 23 sierpnia 2013

Wielkie, pobrudzone zwierzę...

Jarosław Iwaszkiewicz jest klasykiem w pełnym znaczeniu tego słowa. W najnowszym tomiku Iwaszkiewicza, pt. Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę wydanym przez Biuro Literackie w bieżącym roku, mamy do czynienia z przestrzenią, swobodną grą słów i skojarzeń, ruchem barw, światła i dźwięków.
Tytuł tomu może sugerować bardzo wiele. Może on oznaczać kogoś bardzo złego, pozbawionego ludzkich odruchów, wrażliwości i uczuć. Z drugiej strony, to zwierzę będzie kimś, kto posiada te uczucia, jest zachwycone życiem, chce żyć i czerpać z tego życia radość.
Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę rodzi się z radości, ogrodowych kwiatów, oczekiwania na przybycie gości, zaniku zdolności wizyjnych. To właśnie owo zwierzę otwiera drzwi do swojego domu. To otwarcie się pozwala na przepływ, ruch, zmiany w obrębie pewnej przestrzeni. Znakiem tego otwarcia jest ugoszczenie przybyłych gości chlebem okraszonym kaliną, uśmiechem na ustach.
Ten dom jest miejscem pełnym różnych nieoczekiwanych zdarzeń. Jest miejscem czekania na nowych, radosnych gości. Jak twierdzi poeta: Bo pełen świat szukania — a nie masz mądrości./ („Proverbium”, s. 5).
Jarosław Iwaszkiewicz, pragnie w tym świecie odszukać cokolwiek, co nada sens życiu, przewartościuje je na coś pięknego, szlachetniejszego, godnego bycia. To szukanie to odkrywanie innych kultur. Wiersze stają się prawdziwymi obrazami poetyckimi. Każdy, kto choć raz dotknął obcej kultury i zwyczajów, wie, że trudno przejść do zwykłej, szarej rzeczywistości. Widać jak inna kultura wpływa na poetę. Chociażby tutaj: Czuję zanik zdolności wizyjnych./Już nie wyobrażam sobie ciebie w błękitnym ubraniu blue — boya z pióropuszem: sylwetka głowy i włosy jak węże widnieją w oślepiająco błękitnym promieniu lampy kinematograficznej.// ( „Degeneracja”, s. 9).
Obce kultury to fantastyczne źródło odkrywania swojego ja i swojej przynależności do danego świata i danej przestrzeni. Coś pozwala na spojrzenie na siebie od innej strony. Ale poza nimi istnieje jeszcze coś. Oddech, migotanie, sine mgły, obłoki, góry świętokrzyskie, wawel, góra chełmowa. Wszystko bliskie i jednocześnie tak dalekie. Wszystko znane i mniej znane. Kilka światów w jednym. Taki mały miszmasz.
Dla Jarosława Iwaszkiewicza ważna jest migotliwość tego świata. Ukazuje to chociażby w sonetach. Ujęcie w ramy opowieści z obidzowskiej góry, z tęczyna, wenecji, itp. ma swoją melodię. Dlatego właśnie czytelnik ma wrażenie swojskości. Wszystko jest mu znane, dotykalne, mierzalne spojrzeniem. Tak jak legendy kozackie, czy pieśni góralskie. Po doświadczeniu z „Próbami” Michała Montaigne’a rzeczywiście czuje ulgę: Jak Michała Montaigne’a nieśmiertelne „Próby”,/Dni moje — próżne wdzięku, a pełne rachuby,/Zdarzeń dziwnych, przyjemnych, a błahych w istocie./Uśmiecham się: na niebie chmury a stokrocie.// („Wiosna”, s. 19).
Bohater utworów Jarosława Iwaszkiewicza stoi pomiędzy wiosną a zimą, jest niespokojny, przelotny jak ptak, tracący pamięć z dnia na dzień, wierzący w świętą Teresę, w świętego Piotra, franciszkanów, spacerujący po Brackiej,Szpitalnej, Rogu Zgody, obserwujący dom Gebenthnera i Wolfa. Podmiot liryczny obserwuje nadchodzący powoli czas. Wszystko widzi i słyszy. Jest wszechwiedzący. Choć nie zawsze: czy to warto iść taki kawał?/Mękę wlec przez obie półkule?/ Chrystus przygarnął Magdalenę,/ Czy mi wybaczy ołowianą kulę?// ([Chodzę. Chodzę. Chodzę], s. 25).
Wszechwiedza czasami okazuje się zgubna. Podobnie jest z niewiedzą. Często jednak, jak podmiot liryczny zdradza, nie obchodzą go sprawy tego świata: Chodzę. Chodzę. Chodzę./Lubię Stasia. Wolę Adolfa./Czy życie jest snem? To mnie nic nie obchodzi./([Chodzę. Chodzę. Chodzę], s. 25]).
To chodzenie w kółko zobowiązuje jednak do pewnych działań. Przede wszystkim do obserwowania uschniętych włosów złej kobiety, zakwitnięcia zmarłych śrub i sprężyn bukietów, odszukania trupa księcia, układania we flamandzkie fałdy i frędzli fioletu mgieł polskich i florenckich wzgórzy.
Bohater wierszy Jarosława Iwaszkiewicza wie, że migotanie tego świata należy do najprzyjemniejszych a zarazem niesamowitych widoków i warto je obserwować, aby potem spisać swoje przemyślenia o młodziutkim Chrystusie: Młodziutki Chrystus konające oczy/ Baby swej, Anny, zamyka palcami,/ Drży mu podbródek./(„ Quintin Matsys”, s. 27). Wyczekuje na to, co zdarzy się w niedalekiej teraźniejszości lub przyszłości. Wie, że każdy człowiek umrze, nie poznając tak do końca, gdzie naprawdę kończy się świat. Uważa, że jeszcze nie nadszedł czas na ostatnie sądy i zastanawianie się nad tym, kim był tutaj na ziemi, jak żył: Jeszcze nie pora na ostatnie sądy,/ Czym byłeś tutaj — nikt nie opowiada./ Może gałązką, którą niosły prądy,/Może kamieniem, który na dno spada.//(„[Pióro strzaskane, ale jeszcze pisze]”, s. 32).
Sen i jawa dają początek czemuś nowemu, ale są również zagrożeniem dla nas samych. Przemijanie pór roku tak dobrze widoczne w niektórych wierszach odzwierciedlają stan duchowy podmiotu lirycznego. Poeta pisze: sen mnie zbiera jak niedźwiedzia,/ale w nocy spać nie można:/jesień niby stara wiedźma/stąpa mądra i ostrożna.(„[Coraz ciszej, jesień, wrzesień]”, s. 35). Sen zbiera swoje żniwo. Nie daje być szczęśliwym.
W wierszach Jarosława Iwaszkiewicza przestrzeń ma również konotacje ujemne. Często pojawia się jako miejsce niepewnych, dręczących i złych zdarzeń. Poeta zastanawia się nad tym, dlaczego umarli przychodzą do niego w zimie i że nieprawdą jest, iż pojawiają się w czasie wiosennym i letnim. Poeta pisze o tych, którzy wypełniają jego przetrzeń, tak oto: Florencja. Mgła/To nieprawda że umarli przychodzą na wiosnę/zaklęci w kląskaniu i w rymie/i że w jesieni to także nieprawda: umarli przychodzą w zimie//Skradają się po śniegu/nie zostawiając śladu/Wołają:mamy cię zbiegu/tużeś ty stary dziadu// („[Florencja. Mgła]”, s. 36).
Poecie, towarzyszą umarli niemalże na każdym kroku i toczą z nim wyimaginowane rozmowy. Jarosław Iwaszkiewicz, potwierdza, że widzi zmarłych wszędzie, wie, że przyszli właśnie po niego.Nie ucieka przed nimi. Nie chowa się za wachlarzem. Czuje ich blisko siebie, ale nikt ze zmarłych go nie dotyka, tylko nakrywa żałobnym welonem. Takie widzenia potrafią być naprawdę nieznośne.
Jarosław Iwaszkiewicz, informuje nas o tym trochę z przekorą, a trochę ironicznie, nie chce się wymądrzać, ani udawać filozofa. W ten sposób, zachowuje ironiczno — przekorny dystans wobec wielkich, tajemniczych spraw tego świata i człowieka. Tymi ironicznymi chwytami próbuje poeta odpowiedzieć na wiele dręczących go pytań. Próbuje tak doświadczyć samotności i cierpienia. Chce łagodniej znieść ból.
Twórca całego zbioru próbuje doszukać się swojej wartości w każdej myśli i w każdym działaniu. W próbuje odnaleźć samego siebie: nie bądź sentymentalnym płaksą/Każdy musi przejść swój Rubikon/( „Wiedeń”, s. 38). Każdy z nas musi zapłacić za chwile szczęścia cierpieniem i niepewnością. Poeta nie obnaża tutaj wszystkiego, co męczy go od środka. Może i dobrze.
Jarosław Iwaszkiewicz zawsze szedł swoją drogą. Zawsze pokazywał to, co trapiło go najbardziej. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że cieszy go, iż ma możliwość słyszenia czegoś, co słyszą wszyscy dookoła i dostrzegania tego samego, co inni. Jego wiersze są pełne różnych sensów, przyciągają naszą uwagę, wymagają różnych interpretacji, które czasem się powielają. Wiersze Iwaszkiewicza są właśnie takimi wierszami, które otwierają się na możliwość wieloznacznych interpretacji, są wierszami otwartymi, by zacząć żyć w formie, przeciekającej do gałęzi i stać się domem.
Poeta pragnie się wypowiedzieć tutaj jak najwięcej. Nieustannie chce czegoś dotknąć, zobaczyć, przeżyć: mam bardzo miły pokój/ale brak w nim fotela/Ile razy wracam z miasta/i otwieram drzwi z klucza/myślę: a może/wstawiono mi fotel?// („Pokój w hotelu”, s. 49).
Jarosław Iwaszkiewicz potrzebuje czasami zwykłej rozmowy z innym człowiekiem. Taka rozmowa ma fundamentalne znaczenie dla niego. Wie, że poprzez dialog, mediację, ludzie mogą się nawzajem poznać, mogą poznać siebie i swoje możliwości: pamiętam jak strasznie kochałeś/a teraz to ja odpowiadam puszczykowi/nie pamiętam nie pamiętam//(„[Co puszczyki robią w dzień?]”, s. 54).
Poetę fascynuje prawdziwa pogoda pod pękiem paproci; wiersz jak frędzel, perła z atłasem, wzajemne przenikanie się człowieka i przyrody, podmiotu i przedmiotu. W tej iwaszkiewiczowskiej niepewności świata tego i ludzi - czyli wielkich, pobrudzonych i zachwyconych zwierząt, Iwaszkiewicz, odnajduje gwarancję przetrwania. Jarosław Iwaszkiewicz stara się pisać o kwiatach, owocach, książkach, telimenach, patarafkach. Pisząc o kwiecie, mówi o złamanych klawikordach, czarnych futerałach, kulawym stoliczku. W tej pułapce pisania znalazła się także książka kucharska prababki oraz różowa poduszka do szpilek.
W tomie tym znajdują się 44 wiersze Jarosława Iwaszkiewicza. Ich wyboru dokonał Jacek Dehnel. Według mnie wiersze te nie całkiem zaspokajają moje czytelnicze aspiracje. Znam wiele innych znacznie ciekawszych wierszy Iwaszkiewicza. Ale i tym nie można odmówić refleksyjności i szczerości wyznania.

Jarosław Iwaszkiewicz: Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę, Biuro Literackie, Wrocław 2013