poniedziałek, 17 lutego 2014

Marcin Sas, Bezpowrotne wakacje Tourette’a




Czasem nie trzeba daleko szukać, żeby odnaleźć sens bycia w świecie, który jest przesycony złem i niepewnością istnienia. W tomiku Marcina Sasa pt. Bezpowrotne wakacje Tourette’a odnajdziemy swoje stałe miejsca, zakorzenimy się, wchłoniemy w siebie czarne kołysanki, języki zaokrąglone do puenty, stany lękowe z centrum.
Już sam tytuł jest niezwykły i wprowadza nas w problematykę wrodzonych zaburzeń neurologicznych. Poeta nie bez powodu odnosi się do medycznej symboliki. Chce, bowiem pokazać świat człowieka chorego, ograniczonego schorzeniem mózgu. Według lekarzy większość objawów Tourette’a ma niewyjaśnione podłoże, a przebieg schorzenia jest przewlekły. Często zapadają na tę chorobę dzieci, stąd być może są to bohaterowie, którzy występują w tomiku Marcina Sasa.
Marcin Sas próbuje zmierzyć się z tą chorobą, wyjaśnić jej znaczenie i sens w sposób poetycki. Wszystkie wiersze mają objawy tej choroby. Tiki motoryczne, wokalne, zaburzenia koncentracji, nadpobudliwość oraz utrudniona kontrola nad odruchami charakteryzują bohaterów wierszy autora Bezpowrotnych wakacji.
Łapanie śniegu w usta, rozkład ciała, topnienie języka to nie jedyne objawy tej choroby pokazane w wierszu Nocny rozkład (s. 17). Marcin Sas zabiera nas w świat pełen pobrzękiwania, mlaskania, nieskoordynowanych ruchów. Przecież wcale nie jest tak łatwo odnaleźć sen łatwy do psychoanalizy, rozebrać swój oddech, pominąć obowiązek pisania. Dla podmiotu lirycznego ważny jest każdy gest, nawet zamarzanie języka, odkaszlnięcie duszności.
Terapia behawioralna jest tylko jakimś wyjściem dla łagodnej opcji Tourette’a. A tutaj mamy do czynienia z przypadkiem ciężkim, nieuleczalnym. Podmiot liryczny mocno zakorzenia się w nawyku myślenia, wspominania, błotnistych placach zabaw, wiedząc, że wszystko jest z góry skazane na cierpienie i śmierć.
Zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko jest niestałe i mija, ale najpierw daje nam mocno w kość porównywaniem przeszłości z pustką, uzupełnianiem braków lirycznością pozorów.
Podmiot liryczny patrzy na świat wokół z dystansem, ale jednocześnie wie, że ciężko jest zapamiętać sposób,w jaki pijesz wino (Na tym skończyliśmy, s. 36), parafrazować kroki, potwierdzać brak wierzytelności.
Milczenie i krzyk widziane są przez cierpiący podmiot liryczny inaczej niż zazwyczaj, mają swoje źródło w nocnych obrazach, torach kolejowych, odcinkami szkła na skórze, nocną wódką. Zapisane w strofy oddają niepewność podmiotu lirycznego o swoją teraźniejszość, swój spacer, oprocentowanie znaczeń.
W poezji Marcina Sasa nic nie jest proste i trzeba doszukiwać się znaczeń, aby poznać tak naprawdę, kim jest podmiot liryczny i czego pragnie od życia. Przez strofy większości wierszy przewijają się dowody jak zapałki, poetyckie osobowości, ciała roznoszące się na jesień. Kontrolowanie ruchów powiek nic nie daje, a jeszcze bardziej pogłębia nieznośną ciężkość bytu.
Wiersze Marcina Sasa, to szpital obsceniczny, w którym podmiot liryczny wypija syrop i wódkę na kaszel, kasuje bilety na przejazd do śmierci, zalega oddechem w centrum świata, zaczyna bać się ognia.
Wyobraźnia poety jest niesamowita i warto wejść do niej, aby zobaczyć z daleka, każde poważne słowa, liście pękające pod nogami, synonimy po czasie. Ze szczególną atencją polecam ten tomik potencjalnemu czytelnikowi, dla którego poezja jest formą autoterapii.