środa, 3 kwietnia 2013

Wiersze Marzeny Orczyk - Wiczkowskiej głównego gościa marcowego Poligonu Poetów

gołota przegrywa


tak to jest. tracisz siły, miasta w tobie przesuwają się,
dżipies zawodzi. płyty tektoniczne zachodzą
na siebie. góry, morza szaleją. wylewa się wszystko
z ciebie, z nich, a cierpi na tym tylko kolejny
mityczny kontynent, kolejna atlantyda.
nie lubię, kiedy potęgi padają jak źdźbła
koszonej trawy. nie lubię wychodzić na ring
z uśmiechem czirliderki. nie lubię,
gdy kończy się miłość, urlop, życie. a ty?
czujesz się jak pokonany gladiator?
jeszcze nie jest tak źle, krew nie tryska,
nie potrzeba chirurga. czerwony narożnik pusty.
pusto też dzisiaj w mieście, nawet światła
jakby bledsze. na bezkresnych drogach korki,
choć nikt tego nie nazywa ucieczką. w piątej rundzie
gołota pada. niech będą pozdrowieni zwycięzcy.


druga atlantyda


od tego zacznij: otwórz oczy. obejrzyj
w powiększeniu swój włos, płatek jaśminu,
śnieżynkę. poprowadź miękką linię stąd,
aż do początku. tak hipotetycznie, wbrew rozsądnym
radom. ufaj, nim pierwotne słowa przybiorą barwę
krwawej apokalipsy. twoja głowa i serce

leżą w hibernacji na półkach obok jagnięcego mięsa.
wszystkie awaryjne plany, ustatkowane łódeczki,
którymi przeprawiasz się teraz przez wielką wodę
balii - padną. przetrwają tylko (jak zawsze) mity.
struktury ulotne o żelbetonowych fundamentach.
bajki takie jak ty i ja.

dwa tysiące dwunasty, wielkie literackie debiuty,
wojenne poruszenia, pokojowe praktyki,
religijne uniesienia - to wszystko

jest już drugą atlantydą. spójrz, jak pruje się ta nić.
planety uciekają z orbit, orbity od swoich znaczeń.
czujesz zbliżające się zmiany? widać je
przez wewnętrzny teleskop. radar penetruje
najciemniejsze obszary. jeśli ustawisz właściwą
częstotliwość, usłyszysz cichutkie brzęczenie
kosmicznej, jednodniowej jętki.

(taradamtamtam. it`s a final countdown?)






kartka z zielonego zeszytu



pasujesz tutaj. może za mało ciebie na innych falach?
na zimnych fiordach i w pępku świata? nieobecność
jest lodołamaczem. najpierw wielkie bryły, toporne.
potem coraz mniejsze, wreszcie pył. szron na skórze.

kaju, gerdo, w dzieciństwie musiano wam opowiadać bajki
o ludziach zapisujących swoje życie w zielonym zeszycie.
przy niedzieli: wypad za miasto, do miejsca, w którym stała kiedyś
twierdza nie do zdobycia. poniedziałek: wydatki na opał. wtorek:
oddaliśmy całych siebie sobie. w środę zmiana na czwartek,
nocka. po niej pierwszy tej jesieni śnieg, dwanaście godzin
w chłodzie. w piątek jesteś kapitanem titanica, salutujesz morzu.

czekasz na falę, pocałunek królowej. serca nie złamie ci
już żadna osobista katastrofa, poza tą ukrytą, zimną.
opiłek wpadnie do oka jakiemuś smutnemu chłopcu -
nic nie powie. będzie się przyglądał dryfującym,
zanim na jego twarzy stężeje kropla.

lasso

apostołowie mieli fajne imiona.
oprócz judasza, ale on się nie liczy,
jesteśmy przecież idealistami.

moja matka mówiła mi często,
że najładniejszym imieniem męskim
jest: piotr, a najlepiej brzmiące nazwiska to te,
kończące się na: ski i cki,

a co z nazywaniem nienazwanego?
czy imię jest dźwiękową manifestacją człowieka,
czy może człowiek materializacją imienia?

bardzo lubimy jasno określać.
krzyczeć: tu cię mam, łapać na lasso.

najbezpieczniej zachować niewinność.

wypowiedzieć zaklęcie. strzelić z plastikowego colta,
w piaskownicy zbudować wieżę, która dotknie chmur.
na koniec wymienić się łopatkami.

wchłaniać piasek, kochać piasek, zdradzać piasek.









holy casino



w świecie równoległym konrad wallenrod
został dilerem marihuany. czy to nie zabawne,
kochanie? moja kostka do gry pokazuje szóstkę.

dlaczego nie wyciągniesz wniosków
z nagłego powrotu na linię startu?

wierzę w einsteina, tutenchamona, coperfielda,
bo przestrzeń niewątpliwie jest zakrzywiona.
pełna odłamków potłuczonych lusterek,
z których najmniejszy wbił się w palec serdeczny
głuchego suflera teatru, w którym teraz i nigdy
grane jest bez przerwy, a czarne lub białe róże
spadają na deski z równym prawdopodobieństwem.

tak właśnie wygląda świątynia tej gry. holy casino.

zajrzyj i ty. jedyne, co ci gwarantuję, to wygrana
lub strata. to jest kochanie jedyna zapłata
za pokładane nadzieje. zobacz, pan bóg się śmieje,
za usilne starania cofa cię do zarania,

do miejsca, gdzie ukryte jest białe, skurczone ubranko.
płasko zasuszone jak płatek magnolii w podręczniku
anatomii. poczytaj mi proszę, z czego składa się człowiek.
obiecaj, że wszystko się zmieni. wszystkie cudze błędy
zostaną naprawione. trafnym wyborom ponownie
przyjrzy się komisja. mgła pochłonie wszystko,
potem od początku, choć początku nie ma.

w świecie równoległym życie trwa nieprzerwanie.
język płonie. wyrwane odrasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz