Właśnie trzymam w rękach
najnowszy tomik Zenona Dytko. Wzrok przykuwa półnaga kobieta na okładce, ale
jakoś nie robi, to na mnie dużego wrażenia. Przyzwyczaiłam się już do tego, że
poeci lubią czymś zaskakiwać. Nie jest to dla mnie jednak pozytywne
zaskoczenie. Takich okładek jest mnóstwo. Pojawiają się jak grzyby po deszczu i
częściowo już zniechęcają do dalszej lektury. Mimo to, skusiłam się i zajrzałam
do środka.
Czy coś
się zmieniło w poezji Zenona Dytko od czasu wydania ostatniego tomiku? Myślę,
że nie za bardzo. Nadal, warsztat pisarski wspomnianego chorzowskiego poety
charakteryzuje lekki styl i umiejętność operowania groteską. W jego wierszach
pojawia się dużo sarkazmu.
Widoczne są też celne, ironiczne
pointy, podkreślają ważność przekazu. Przekaz, który udowadnia, że „nikt nie
jest bez wad/nawet pisarze nie są sumieniem/narodu” ( Nie ma proga nie ma
Boga, s. 18), „wszystko odbywa się zgodnie z Zasadami/fizjologii neurologii
i psychologii// ( Ciało migdałkowate w mózgu człowieka czyli zgodnie z
Zasadami, s. 20), być może nie ma/rzeczy wiecznych w każdym/razie są pewne
stałe/punkty odniesienia ( Pewne stałe, s. 21), więcej jest rzeczy w
świecie/niż może nam się przyśnić w nocy więcej/jest w oczach kobiety niż
może/się przyśnić mężczyźnie/ w nocy i w dzień (Dla Joanny, s. 23).
Co więcej, poezja Zenona Dytko,
to poezja bardzo osobista, ucieczka w świat widzialny i niewidzialny, ucieczka
w muzykę, w książki psychologiczne, a więc, we wszystko to, co zaciekawia poetę
pod różnym kątem.
Wszystko, o czym tu mowa, jest
na wskroś rzeczywiste, chociażby, udzielenie podmiotowi lirycznemu pierwszej
lekcji nienawiści, nieczułości i obojętności. Nie ma w tej poezji wizyjności,
snów, surrealnych marzeń. Pojawiają się obrazy z rzeczywistych zdarzeń,
pozbawione fikcji, wymyślonych postaci. Wszystko jest żywe, oddycha, żywi się
krwią.
Wyzwolona energia krąży wokół
parku, kawiarni, spełnia się cieleśnie, ale nigdy nie jest tak do końca
idealna. Zawsze jest coś nie tak, zwłaszcza, jak nikt nie chce jej przyjąć do
swojej gromady.
Jak to, powiedział Emil Cioran, nie
jestem tożsamy z moimi wszystkimi wrażeniami. Nie
potrafię pojąć, jak to możliwe. Nie jestem w stanie zrozumieć, kto je odczuwa. A tak na marginesie,
kim jest owo ja z
trzech poprzednich zdań? i tak jest też w „Zmian
klimatycznych” Z.Dytko.[1]
Kim jest ja w poezji
chorzowskiego poety? Artystą, filozofem, egoistą? Tym ja, jest tutaj
podmiotem bacznie obserwowanym przez zwierzęta, które dziwią się, że taki ktoś
istnieje na ziemi. Tym ja, jest tutaj, egoista, który pragnie, by
wszystkie zdarzenia, działały na jego korzyść. Tym ja, jest tutaj niezbyt
dobry człowiek, o którym kobiety mówią że woli o nich pisać/ niż nimi się
zajmować/ ( Problem , s. 36).
To takie, Heideggerowskie
kluczenie podmiotu lirycznego wokół swojego bytu, pojawia się w każdym wierszu
Zenona Dytko. Ja w tym tomiku opowiada, rozmawia, jest, woli pisać niż
się kimś zajmować, odpuszcza sobie i innym, woli pozostać obojętnym na los
drugiego człowieka, jest zrelaskowany, zabija partnerkę lub partnera. Nie ma
takiej przestrzeni, w której nie pojawiłby się ów podmiot liryczny ani nie ma
takiej rzeczy, której by nie odnalazł, nie przeczytał, nie dotknął, nie poczuł,
nie zniszczył jak wielkiej owadziej miłości.
Poeta odkrywa więc w podmiocie
lirycznym swoje Dasein i nie jest to tylko pusta i czcza etykieta. To
ja, pojawia się więc w znanej poecie przestrzeni. Mowa jest tutaj o balkonie,
kawiarni, parku. Są to samoswoje przestrzenie, które podmiot liryczny poznał,
przyswoił sobie, pokochał i dlatego zawsze to w nich widoczna jest jakaś akcja,
jakieś napięcie.
Myślę, że ten tomik warto
polecić czytelnikowi, któremu nie obca jest podobna rzeczywistość, który
potrafi wejść w ten świat, ale jednocześnie umie go zrozumieć. Jest to bowiem
poezja hermeneutyczna, do której nie każdy ma wstęp.
Z.Dytko, Zmiany klimatyczne, Agencja Wydawniczo -
Reklamowa Fedraa, Chorzów 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz