niedziela, 16 grudnia 2012

Barwne opowieści. Kilka słów o poezji Marzeny Orczyk — Wiczkowskiej - recenzja ukazała się w Elewatorze nr 2 kwartalniku literackim


O wierszach Marzeny Orczyk — Wiczkowskiej można dużo pisać i mówić. Każdy symbol w nich zawarty oznacza coś innego, nowego, nietuzinkowego. Grypsy - w więziennej gwarze — znaczą tyle samo, co listy nielegalnie przemycone do więźnia lub poza więzienie. Panoptikon (Panopticon; gr. pan = wszystko; optikos = widzieć) — tak nazywa się potocznie więzienie, które zostało wymyślone przez samego angielskiego filozofa utylitarystę, Jerem’ego Benthama. Bentham w pracy pod tytułem Panoptikon albo Dom Nadzoru opisał więzienie jako „ideę nowych zasad budowy wszelkich zakładów, w których wszelkiego rodzaju osoby winny się znajdować pod nadzorem, w szczególności więzień, ale też aresztów, fabryk, warsztatów, przytułków, lazaretów, manufaktur, szpitali, domów wariatów i szkół”. Takim zakładem staje się świat, tworzony przez poetkę, który jest wypełniony po brzegi kurzem, krzesłami, słońcem żółtym jak osa, małymi chłopcami, sinymi odłamkami nieba. Wkraczając w to więzienie można dostrzec jeszcze inne elementy, które dopasowywują się do rygorów więzienia, a więc zauważymy tutaj w szczególności sędziów sądu najwyższego, ponętne blondynki, szpiedzy, czarownicy i wiedźmy. Nie łudźmy się. My też jesteśmy wplątani w te mury, gdzie ocean zbrodni powiększa się z minuty na minutę, zamienia platynę w błoto. Tak się dzieje, gdy nie wierzymy w swoje możliwości zbawienia świata i ludzi, gdy nie jesteśmy bogami samych siebie. Tak się dzieje, gdy idą za naszymi śladami, sposobem picia piwa, zaklinania. Wszyscy są tutaj barwną opowieścią, mają coś do powiedzenia, nie gubią się w zeznaniach, mówią prawdę i znajdują w przestrzeni ich otaczającej: „dowody obciążające winnych. alfę i omegę w podręcznej apteczce i szybko schnący lakier, którym zamykam zmarłym usta. żeby nic nie mogli powiedzieć.” (M. Orczyk — Wiczkowska tom „Grypsy”: „a be!”, s. 14) W całym tym przesłuchaniu, trzeba jednak zachować swoją godność, bo wbrew pozorom jest istotnym elementem całej tej gry, jaką prowadzą z nami, ludźmi, diabeł i Bóg. Daje ona siłę ludziom słabej woli, pozwala im przetrwać w mieście, którego nie ma, być aniołem, ogłaszającym apokalipsę. To, o czym piszę, znajduje swój wyraz w listach pisanych przez więźnia dla swoich krewnych, bliskich, może dla kochanki lub kochanka: „codziennie piszę listy. czułe telegramy mkną przez zatrute kontynenty.’ (M. Orczyk — Wiczkowska tom „Grypsy”: „zimne ognie”, s.17) Dzisiejszy świat potrzebuje takiej czułości. Czułość jest jedynym lekarstwem na zło, które czyha w każdym zakątku i nie pozwala spokojnie zasnąć. Pojawia się ona jedynie w listach, ale to już przynajmniej jakiś błysk, jakaś nadzieja, że coś się zmieni, że wszystko znów się ułoży i będzie jak dawniej. Nikt nikogo nie będzie oskarżał, nie będzie wojen ani zabójstw, świat znów stanie się rajem. Tyle, że do tej metamorfozy daleka droga. Jak pisze Marzena Orczyk — Wiczkowska: „przeznaczenie jest podejmowaną przez ciągle zmieniających się zawodników grą. w szerszej skali być może składa się to na boską opatrzność, ale nie wiadomo. dlatego, nie zatrzymuj się, mój boski potworze. najbardziej pożądani mają własny styl. stoją wyżej i nie boją się podróży donikąd. co z życiem? jest gdzieś poza skałą, tak sądzę. ucho nie osiągnie tej doskonałości. to nie pieśń nad pieśniami, tylko głuchy, podprogowy marsz. nie moja specjalność.” (M. Orczyk — Wiczkowska tom „Grypsy”: „sen o marii callas mówiącej do lustra”, s. 20) Tak, taka jest droga człowieka. Poddajemy się jej. Czasami z emocjami, czasami bez. Wychodzimy z tego z twarzą lub wtapiamy się w nią. W tym spacerowaniu każdy z nas ma swój własny styl. Jest rybką, filozofem, drusillą panteją, krawędzią światła, kołyską. Niby nie boimy się podróży bez celu, ale jednak czai się w nas ten strach. Jest chociażby ciemną izolatką, odwróconym światem, haczykiem wbijającym się w serce. Ten strach smakuje solą, kawą espresso, szpinakiem. Staje się kolejnym darowanym dniem: „oto kolejny darowany dzień. zapach czarnej kawy wypełnia płuca. słońce skwierczy jak jajko.” (M. Orczyk — Wiczkowska tom „Grypsy”: „haftling nr 19700808”, s. 29) Nie zapieramy się strachu. Tej niepewności, co czai się przed nami i co za nami zostawi. Niby wszystko dla ludzi, a jednak przeciwko nim. Nie da się zabić tego niewiadomego głodu słomką, blagą, barwną opowieścią, plażą, słowem kocham, złotą obrączką, pragnieniem. Bo przecież pragnąć: „oznacza oddychać. pamiętać całym ciałem, każdą komórką.” (M. Orczyk — Wiczkowska tom „Grypsy”: „oddychać”, s. 31) Słowa nie pozwolą zapomnieć o swoich słabościach, które jeśli jesteśmy w zamknięciu, to odczuwamy silniej. Często jednak: „używamy słów, które zrozumieć mogą tylko osadzeni.” (M. Orczyk — Wiczkowska tom „Grypsy”: „grypsy z panoptikonu”, s. 27) Dom nadzoru jest właśnie jednym z niewłaściwych wyborów postawionych człowiekowi na jego drodze. Kiedy człowiek popełnia przestępstwo, jest wobec niego sam, dowodem popełnionej winy staje się jego własny język i jego własne czyny. O tym, czy bohater wierszy Marzeny Orczyk — Wiczkowskiej jest winny i skazany, może poinformować tylko sędzia dnia codziennego i niespełnionych obietnic lub sędzia — atrapa. Pisanie o śmierci, mówienie, ba nawet myślenie o niej może stać się powodem takiego właśnie aresztowania. A takich powodów może być wiele. Nawet samo bycie czułością. W świecie poetki z Dąbrowy Górniczej można za takie coś stać się więźniem, być ręką judyty, wątłym ciałkiem, rtęcią(trucizną), rosyjskim szpiegiem, prezydentem. A wystarczy jedno draśnięcie paznokciem, aby przestać być różą, orłem zajączka, orfeuszem. Kartka z zielonego zeszytu przyjmie wiele słów. Ogarnie zimne fiordy, pozwoli rozkruszyć szron na skórze, wyciągnąć lód z oka. Pozwoli zapalić się wodzie, przyglądać się dryfującym, zakonserwować, to, co najbardziej wartościowe. A myślę, że w poezji Marzeny Orczyk — Wiczkowskiej jest dużo takich słów, które zapadną czytelnikowi głęboko w pamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz