niedziela, 16 grudnia 2012

Tryptyk


Przed i po



Nadal jest i wpływa przez otwarte okno.

Póki ktoś nie przetnie drogi,
zostaje między wierszami a prozą
najzupełniej niepowtarzalną

twarzą śpiącej,
twarzą madonny,
twarzą dziwki.

Patrzymy na nią jak zahipnotyzowani
i nie potrafimy wypowiedzieć
prostego
kocham cię,
kocham jak irlandię,
kocham jak whiski.

Jakby słowa były trocinami,
plamą po oleju silnikowym,
spermą na prześcieradle

z paryskiego motelu.
jakby ciemność była tylko błędnym
kołem lub wieżą ciśnień.

Ostatni raz patrzę na nią kątem oka,
w którym zamiast łez, słupek
rtęci wskazuje minus dwadzieścia
stopni między tobą
a mną,

coraz więcej pustych butelek.
pod nogami znika przyciąganie,
odnajdujesz punkt zero,

ciekły asfalt.
Pozwala na to lekkie pióro,
wyobraźnia i kac.


W trakcie



Wyobraźnia, kac i lekkie pióro
powodują wzrost ciśnienia.
Teraz jestem strzelistą wieżą,
w której wnętrzu lęgną się
mroczne korytarze,
kręcone schody
i balkon.

Jak co rano
stoisz na nim z papierosem.
Wciągasz do płuc
tytoniowego boga,

nie pozostaję dłużna,
więc choć raz mamy ze sobą
coś wspólnego na przemiał.
Jesteśmy gotowi

do skoku. Zaczynasz wkładać
kominiarkę. Nikt cię nie rozpozna
po chodzie i zapachu. Stopy
przemyłeś octem. Możesz iść
i wejść głębiej.

Rozbieram się, tylko
nie ze snów,
coś musi być we mnie moje.


Na własność



Coś musi być we mnie moje,
niekoniecznie krew, tylko miasto,
nasiąknięte feerią świateł. Żyły,
kanały, wypchane szczurami,
pulsują gwałtownie. To jest we mnie,
jeśli chcesz, zabierz,

wymień na jezioro,
na góry i las.
Może będę oddychać spokojniej.
Bez gruzów w płucach,

bez kurzu. Zabierz pełnię,
wypełnij pustkę, by znów była pełnią,
tylko tyle. Coś w zamian
musi zostać i skwierczeć w upalny dzień lata.
Zaufaj, jeśli zabierzesz ze mnie miasto,

napłynie milczenie. Będzie nadal
i wpłynie przez otwarte okno.
To we mnie, reszta
się nie liczy, więc śpij. A ja
jeszcze poczytam do snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz